Może nie jestem zbyt obiektywny, bo wg Kopcia
to do kotłowni się bardziej nadaje, a ja z kotłowni jestem,
różowej w dodatku. Ale.
Morphine, jak i cała w niecałości swojej
Blood on the Dance Floor, to rzecz do której wracam dzisiaj najchętniej. A przecież kiedyś się wystrzegałem! Szorstkie, niedopracowane, inne to, i jeszcze te remiksy, na Boga, khy! I to wstrętne
Superfly Sister ze swoimi tanimi efektami dźwiękowymi... Ale minęło kilka lat, człowiek przesłuchał kilka ciekawych albumów, poduczył się angielskiego, poczytał trochę ciekawych opinii i stwierdził, że fajniej jest, jak nie jest tak oczywiście. A ta płytka (dlaczego nie EP? dlaczego?!) jest źródłem nieoczywistego przecież. Nieoczywistego w kategoriach nieboszczyka Michaela, oczywiście. Pocieszam się, że głosujący dzisiaj na
Morphine może też za te kilka lat stwierdzą, że do tego wracać mi się chce, i że to jest to.
Mógłbym dobić leżącego, chyba. Czyli
2000 Watts. Homesick tak marudziła, że nie ma tam jakiegoś klajmaks, że ma być bum a nie ma. Jak nie ma bum, to nie. Ale
2000 Watts też jest szorstkie, w kategoriach
Invincible już w ogóle, czyli co? Że Pank i hipokryzja? Miałem ochotę w sumie na
Don't Stop, ale oczywiście Kaem musiał być pierwszy z moim głosem i se ne da.
Ale co tam. No to hsszzz.
Jak tradycja każe, w obronie sobie zagłosuję! W obronie
Morphine, bo za dużo tych głosów na to. Więc
2000 Watts!