Miało być wczoraj, ale jest dzisiaj. Tak patrzę, co napisaliście powyżej, jak zwykle rozwalacie mnie swoimi świetnymi interpretacjami (
Speed jak zawsze gryzie problem od innej strony :P) i bałam się, że będzie "gorzej".. Że będę tu walczyć z wiatrakami :) A tu się, kurka, zapowiada całkiem podatny grunt.
Agnes (btw, thx za życzenia) YANA się podoba, i dobrze, ale na szczęście nie widzę fanatyzmu, tylko zdrowe podejście. Podoba się jej i już, ma na to argumenty.
I nie będę interpretować tekstu, bo Wy to już zrobiliście, ja sobie lekko zinterpretuję teledysk i wejdę na Michaela i jego małżeństwa, jak
kaem zapowiedział, że się pisałam. Przecież wiemy, że wchodzenie na Michaela to nasze ulubione zajęcie w tym temacie? :P
Aha, ja tylko ostrzegam, że ten mój post to będzie długi i tak na poważnie. Tak serio na serio. Ja sobie tak lubię rzucić głupim tekstem tu na forum, pornuchy, złote gacie, wytryskujący prąd w
2000 Watts, ale ja jestem odpowiednio nastrojona i będzie o miłości. Może trochę kontrowersyjnie i pewnie wiele osób się oburzy. Ale będzie szczerze.
Off we go.
-----------------------------------------------------------------------------------
You Are Not Alone. Bajkowa, kiczowata sceneria. O właśnie, ludzie lubią bajki. W bajkach jest fajnie i najczęściej wszystko się dobrze kończy. Bajki ociekają złotem i brokatem, są pastelowe i ogólnie fajne, kiedyś były bajki o księżniczkach i książętach, dziś czytamy bajki o sławnych ludziach, np. w magazynach typu Gala albo Viva a czasem nawet w tabloidach. Jeśli chodzi o Michaela, to tu tez mamy bajkopisarza. Mister Randy Taraborelli. Najsłynniejszy biograf Michaela. Tak często tu cytowany, choć mam wrażenie, że coraz częściej z pewnym dystansem (jak dobrze :)). Bajka o Michaelu piórem Randy'ego jest czasem smutna, ale zawsze jest bajkowa. Nawet język książki jest bajkowy i kwiecisty. Cudne porównania, metafory i epitety, zaczyna się, jak to biedny czarny Joe pracował w hucie w pocie czoła, a po południu ćwiczył swoje dzieci, trochę nieładnie i pasem, ale dzięki temu małe Murzynki, a szczególnie jeden, ładnie śpiewały i tańcowały i stały się sławne.... Resztę już znamy.
I jest też taka bajka, w którą wierzy wielu fanów MJ-a. Że sobie był tam ten król muzyki Michael i spotkał na swej drodze księżniczkę. Księżniczka dostała swój tytuł, bo jej ojciec był królem rock'n'rolla i to było takie symboliczne małżeństwo. Córka króla rock'n'rolla z królem popu. No niestety, jak to wżyciu bywa, coś się nie udało i księżniczka zwinęła manatki i odeszła, miała swoje sprawy, miała też swoje dzieci a wspólnych dzieci z nowym mężem to już tak nie bardzo... Tak to się w życiu zdarza. Ale gdzieś tam na obrzeżach tej bajki funkcjonuje taka szara mysz, w sumie taki kocmołuch. Zwykłą piguła z przychodni dermatologicznej. Taka tam, przeciętna do granic przeciętności, w dżinsach, koszuli, butach na płaskim obcasie i niewidocznym makijażu. Wskaźnik bycia glamorous w świecie pełnym księżniczek z show-bizu: 0 albo nawet -564. Co prawda zna tego króla już prawie jakieś 20 lat, przyjaźnią się, no ale ludzie... Kto by się służbą, zwykłym ludem przejmował? No, ale jednak, coś tam chodzi koło niego, coś tam mędzi, i tak chodzi, i tak mędzi, że się nagle okazuje, że z tego potomek będzie. I to tak jeszcze kurde trochę niekonwencjonalnie wyszło. Bo to raczej nie big love i glamour w magazynach, tylko tak raczej z przyjaźni i z rozsądku. Po cichu, bez rozgłosu. Niebajkowo. Eeee.
Ok, teraz zacznę już mniej ironicznym językiem przemawiać i wyjaśnię wreszcie, o co mi chodzi. Bo mnie to wkurza. Bo mnie ludzie wkurzają. Mamy dzisiaj taki powalony świat, że jak coś z wierzchu nie wygląda jak miłość, to to wg nas nie jest miłość i jest generalnie mało warte. Jak nie ma lukru i glamouru i płomiennych deklaracji, to nam coś śmierdzi.
Mamy wdrukowane takie przekonanie, że nie dla psa kiełbacha, nie dla świni miód. Cóż, pamiętam, jak będąc taką mała fanką Michaela dorwałam z koleżanką jakąś kolorową gazetę i przeczytałam o jego ślubie z Debbie Rowe. Byłyśmy szczerze oburzone. Bo jak to tak? Ze zwykła pielęgniarką (wiecie, dla dziewczynek z podstawówki pielęgniarki to złe wiedźmy, które robią szczepienia :P)? A wcześniej być z córką Elvisa, Elvisa proszę państwa i ożenić się później z pigułą? To się nie mieści w głowie. Już od małego. Bo jak taka Debbie z kliniki może mieć Jacksona, to znaczy, że pani Basia z poczty mogłaby mieć Banderasa. Wiele osób tego głośno nie powie, bo nie wypada, ale ktoś im, jasna, d...., bajki rozwala i to już nie jest fajne. Bo nam się często wydaje, że jesteśmy tacy dobrzy i że my byśmy stanęli po stronie Trędowatej, żeby wyszła za tego ordynata, tak mówimy. A w głębi duszy myślimy sobie, że ta Trędowata to pewnie jest pazerna na kasę suka i dobrze, że jej ci arystokraci do swoich kręgów nie dopuszczają. A prasa dobrze wie, że wiele osób tak myśli, tylko tego nie powie. Więc zaczyna manipulować tak, by ludzie mieli czyimś kosztem dobrą zabawę i by mogli poczuć się lepsi. Bajki co prawda nie będzie, ale i tak będzie frajda.
Przetłumaczyłam ten wspomniany w poprzednim moim poście wywiad z Debbie, bo jest na jej temat wiele krzywdzących opinii.
Więc może na początek przedstawimy sobie trochę faktów. Ludzie sobie myślą, no tak, Debbie urodziła Michaelowi dzieci za kasę, potem się okazało, że nie mogła mieć już więcej dzieci, więc MJ kopnął ją w d..., ale wzięła miliony za rozwód. I on jej oczywiście nigdy nie kochał, bo ona byłą tylko inkubatorem, chciał mieć dzieci, to sobie kupił jej macicę. Zresztą sama tak powiedziała, w wywiadzie z 2009 r. powiedziała, że była tylko narzędziem, miała dostarczyć dzieci i że to nawet nie są jej biologiczne dzieci i jego też nie. A teraz to ona ma konie i pieski i to są jej dzieci a dzieci MJ'a ma gdzieś, bo była klasyczną surogatką.
Tylko że ten wywiad to
ściema, bo Debbie nie gada z tabloidami.
Była jeszcze w tamte wakacje inna „gwiazda”, rzekoma koleżanka Debbie, Rebbeca White, która poszła do telewizji i mówiła, że Debbie wysyłała do niej maile, w których pisała, że tylko udaje, że jest zainteresowana dziećmi po śmierci Michaela, a tak naprawdę chodzi jej o kasę.
Debbie pozwała ją za oszczerstwo i wygrała sprawę w marcu br.
No i jeszcze klasyk, że Debbie zgodziła się dać Katherine prawo do opieki nad dziećmi za 4 miliony zielonych. Tylko ten głupi adwokat Katherine wszystko tabloidom popsuł, bo powiedział u Larry'ego Kinga,
że negocjacje miedzy oboma paniami nie dotyczyły spraw finansowych i że Debbie zależy na dobru dzieci, nie na sianie
Poza tym, czy to nie jest normalne, że jak facet śpi na kasie, to podczas rozwodu daje żonie jakąś część majątku a potem jeszcze płaci jej alimenty? Na Zachodzie to normalne, u nas w kraju coś takiego jest niepopularne, ale tam prawo „chroni żony”. Co do prezentów podczas małżeństwa, że dostała dom w Beverly Hills, samochód, że jej dawał pieniądze i kupował różne rzeczy i że to była „zapłata” za urodzenie dzieci. Kurka, sama jestem w małżeństwie, szukam teraz nowej pracy, od jakiegoś czasu utrzymuje mnie mój mąż, jak będę w ciąży i nie będę pracowała, to też tak będzie. Więc co, mój mąż mi płaci za to, że ja śpiewam, tańczę i prasuję, daję d... i gotuję? Bo dla mnie to jest normalne, że mąż daje żonie pieniądze czy prezenty. A żona czasem mężowi. Tak robią miliony par na świecie. Ale jest jeden wyjątek- Jackson i Rowe. Bo my wiemy lepiej: auto- za pierwszy trymestr ciąży, dom- za drugi trymestr ciąży, pieniądze na życie- za ostatni trymestr ciąży i trud porodu. Przecież tak bezinteresownie by jej niczego nie dał. Michael i bezinteresowność?
No to teraz kilka kawałków z tego wywiadu, który przetłumaczyłam, bo warto pójść do źródła:
give_in_to_me pisze:
Debbie: Bycie w ciąży to bardzo osobista sprawa. To coś pomiędzy mną i Michaelem. Nie pomiędzy mną i światem. Michael na scenie, to Michael na scenie, a świat... To jest ich Michael, nie mój. To nie jest mężczyzna, którego poślubiłam i z którym mam dzieci. Ludzie nie widzą tego Michaela, którego ja widzę,.. Szkoda. Ponieważ on jest takim wspaniałym... [Debbie płacze]. Jest cudownym, troskliwym człowiekiem, a nie przedstawia się go takim, jakim jest naprawdę. I to mnie bardzo wkurza. Nie ma na świecie innego człowieka, który mógłby być lepszym ojcem. I mam żal do ludzi, którzy twierdzą, że on jest złym rodzicem
(...)
To są dzieci z miłości. Pamiętam naszą rozmowę i ja powiedziałam „Pozwól mi to zrobić”. A on: „Zrobisz to dla mnie?”. A ja: „Tak, proszę, pozwól mi na to”. Zapytał, dlaczego. A ja odpowiedziałam: „Ponieważ cię kocham. Potrzeba czegoś jeszcze?”.
(...)
Ok, były doniesienia, że zapłacono ci za urodzenie jego dzieci, tak jak się płaci facetowi, który jest dawcą spermy.
Serio?
To prawda?
Cóż, myślę, że byłabym w tym wypadku tak droga, że nie mogliby sobie na mnie pozwolić. Nie. Nie.
(...)
Dlaczego się pobraliście?
Żeby uciąć pewne tabu. Wiesz, takie, że masz dziecko bez ślubu. Dzieciom byłoby z tym ciężko. Nie powinny mieć tej etykietki, tak jak ich ojciec, któremu przyczepiono już tyle etykietek... Jeśli był jakiś sposób, by temu zapobiec i uczynić to czymś, co ludzie uznają za „normalne”... Myślę, że małżeństwo to wspaniała instytucja, kiedy ma się dzieci. Moje osobiste przekonanie jest takie, że ono nie jest konieczne, kiedy dzieci się nie ma, wtedy to tylko opcja. Po prostu niektórzy ludzie potrzebują papierka a inni nie.
Kiedy się dowiedziałaś, że jesteś w ciąży z Princem?
Oj, znowu pytasz o daty... Chyba zaczęłam napastować mojego lekarza, kiedy okres spóźniał mi się dwa dni. Przed Princem miałam jedno poronienie, byłam wtedy zdruzgotana. Myślałam: „Mój Boże, nie będę mieć dziecka, to straszne. Mam dopiero 38 lat, nie mogę w to uwierzyć, tak tego pragnę a to wszystko się spieprzyło”. To była jedna z tych rzeczy, które się po prostu przydarzają. A kto tam był i pocieszał mnie cały czas? Michael.
(...)
Dał Ci pierścionek?
Debbie [uśmiechając się]: Tak. Nie przyniosłam go tutaj, bo to jest coś osobistego. Możesz spojrzeć na stare zdjęcia z tamtego okresu i na pewno gdzieś go znajdziesz. Trzymam go w domu w specjalnym miejscu. To nie jest żaden ołtarzyk, tylko specjalne miejsce. Pobraliśmy się i byłam w Australii tydzień podczas jego trasy koncertowej. Potem wróciliśmy i Michael załatwił mi ochronę, opiekunki. Wszystko stawało się coraz bardziej intensywne. Powiedział: „Tu [w mieszkaniu Debbie- przyp. tłum.] nie jest bezpiecznie, nie chcę, żebyś tu była”. Spakował moje rzeczy i przeprowadziłam się do Moorpark [miasto w południowej Kalifornii- przyp. tłum.], do dobrych przyjaciół.
Więc to było prawdziwe małżeństwo? Nie dzieliliście nigdy sypialni, nie spaliście w jednym łóżku, skonsumowaliście związek?
To bardzo niegrzeczne pytanie. To, co dzieje się miedzy mną i moim mężem za zamkniętymi drzwiami, to nasza sprawa. Nie wiem, jak mam to przekazać, by było bardziej zrozumiałe. Wiesz... To coś pomiędzy mną i Michaelem. Jeśli tam by byli inni ludzie... To pewnie tabloidy by napisały, że to orgia. Jeśli mielibyśmy tam [w łóżku] innych ludzi, to temat by był otwarty do dyskusji. Oficjalnie mogę ci tylko powiedzieć, że zostawałam u niego na noc. I że oglądaliśmy w łóżku razem telewizję... Wiesz co jest moim zdaniem najlepszą rzeczą? Gdy kogoś kochasz, to nie budzisz się czasem w środku nocy i nie patrzysz na tą osobę? I widzisz to piękno... Mam na myśli ten spokój, to, jaki ten ktoś naprawdę jest. Nie widać tego w ciągu dnia, w pośpiechu. I ja potrafiłam tak siedzieć i patrzeć na niego godzinami. Bo to dawało taki spokój.
(...)
Z każdym dzieckiem było coraz więcej zainteresowania...
Tak, więcej zainteresowania, coraz więcej zainteresowania i to było... Powiedziałam: „Bardzo cię kocham, ale już nie mogę..”
Poradzić sobie z tym.
Nie, nie poradzić sobie z tym, nie chodziło o dzieci, tylko o media. Wiesz, za każdym razem kiedy coś się stanie, to wyląduje w głównych newsach... To byłoby dla mnie straszne. Nawet, jeśli coś się nie wydarzyło albo było przekręcone, to to było zbyt stresujące. A ja po prostu... Nie mogę powiedzieć, że nie chciałam odejść, ale chciałam wyjść z centrum uwagi, być na peryferiach tego, na zewnątrz.
(...)
Wiem, że Michael chciał więcej dzieci, w końcu ma teraz trzecie. Był zmartwiony, że Ty już nie chciałaś? Chciał mieć jeszcze z Tobą dzieci?
Nawet jeśli... To był na tyle rozsądny, żeby nie wywierać na mnie presji. Nigdy nie chciał tego, o czym ci powiedziałam [jedenastu chłopców]. Dzięki ci kochanie! To było dla nas obojga bardzo emocjonalne. Myślę, że to trochę zmieniło nasza przyjaźń. Ja z niej chyba zaczęłam trochę odchodzić. Ale to nie on sprawiał, że tak myślałam, on mnie rozumiał. Wiedział, że jeśli będzie mnie potrzebował, ma do mnie dzwonić.
Chciałaś jakoś wrócić do normalnego życia.
Tak, myślałam, że to będzie możliwe.
Chciałaś znów chodzić na randki, mieć innych mężczyzn?
Nie. Jemu trudno dorównać. Wiesz, kiedy ktoś tak o ciebie dba, nawet na poziomie przyjaźni, to trudno, żeby ktoś inny mu dorównał. Wiesz, wciąż go kocham... Nie mam pragnienia, by szukać kogoś innego. Nikt go nie zastąpi.
(...)
Czy jest coś, za czym tęsknisz w związku z małżeństwem?
Michael bardzo dobrze się mną zaopiekował.. Chyba nie, to nie było tradycyjne małżeństwo... Brakuje mi bliskości, takiej zwyczajnej. Bycia bliżej połaczonym. Choć w sumie jak ma się dzieci... Wiesz, gdyby nie te całe media, na zawsze byłabym jego żoną, chyba że to on by się mną jakoś znudził.
Więc to tak naprawdę był twój pomysł, żeby to zakończyć.
Tak, mój. Ale to nie było zerwanie, “jesteśmy kwita”. Nienawidzę tak tego nazywać [rozstaniem], bo ludzie sobie wtedy myślą “no tak, rozwód, o to chodziło”. A to było: “Proszę, ja muszę... Nie mogę już, proszę...”.
A teraz oddajmy głos samemu Michaelowi i nie będzie to ten sławny wywiad po narodzinach Prince'a, ale inny:
Michael pisze:Kocham swoją żonę, jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Debbie jest pielęgniarką, która kocha swoją pracę, kocha zajmować się innymi. Każdego dnia chce pomagać innym, sprawiać, by czuli się lepiej. Dlatego ją kocham, to daje jej szczęście w życiu. (1999 r., za
MJ Translate)
Słyszałam już różne dziwne argumenty, np. takie, że Michael nie kochał swojej drugiej żony, ponieważ na zdjęciach z nią rzadziej się uśmiechał, niż na zdjęciach z tą pierwszą i w ogóle ma z Lisą więcej zdjęć, niż z Debbie i że tą Lisę to ciągle gdzieś dotykał i smyrał, a tamtej kijem by nie ruszył. Obejrzałam sobie zdjęcia z pobytu Debbie i Michaela we Francji i coś ta "teza"
upada.No, ale to pewnie PR i dezynfekował się lizolem po przymusowym dotknięciu matki swoich dzieci...
Wiele osób jest też przekonanych, że to było białe małżeństwo, mimo że sami zainteresowani zaprzeczali. On wprost, u Bashira na przykład, ona nie wprost, ale zacytowałam ją tam powyżej i wydaje mi się, że jak gdyby nic nie było, to nie broniłaby się tak bardzo przed opowiadaniem o intymnych szczegółach swojego życia. Nie powiedziała w tym wywiadzie, co robiła w łóżku ze swoim mężem, jeśli chodzi o seks.. Ale opowiedziała w tym wywiadzie o czymś innym, co jest bardzo intymne: o porodzie, o narodzinach dzieci. Trudno więc się dziwić, że pewne sprawy chciała zostawić dla siebie. Bo już tylko te sprawy jej zostały. O życiu ze swoim byłym mężem opowiedziała w tym wywiadzie, by bronić jego dobrego imienia, mimo że opowiadanie o swych prywatnych sprawach sprawiało jej trudność i cierpienie. Nie musi dzielić się z nami wszystkim. Abstrahuję tu zupełnie od kwestii, czy dzieci Michaela to jego biologiczne dzieci, bo to nie ma żadnego znaczenia. Nie jestem genetykiem, nie znam się na tym, nawet jeśli to nie jego dzieci, to jest mnóstwo małżeństw, gdzie dzieci są z zapłodnienia in vitro poprzez pomoc anonimowego dawcy i to wcale nie oznacza, że mąż i żona ze sobą nie sypiają. Ewentualna niepłodność mężczyzny chyba nie wiąże się automatycznie z impotencją? :P Zresztą, na chłopski rozum, mieć żonę przez 3 lata, leżeć z nią w nocy od czasu do czasu w jednym łóżku i... nie skorzystać? Przepraszam, ale jak leżało tam obok niego ciepłe, kobiece, dość seksowne ciało (bo D. nie wyglądała wtedy źle), to jakże można się nie zabawić? Zresztą, mężczyźni muszą się, hmm...., zacytujmy Michaela z 2000 Watts "uwalniać" co parę dni, bo jak nie, to ich zaczyna boleć i stają się nieznośni, a zresztą, jak to
kaem mówi,"Michael to nie ciota".
A na serio: nie jestem w stanie zajrzeć Michaelowi w serce i stwierdzić, kogo kochał i z kim się kochał, ale jeśli sam tak mówił, to dlaczego miałabym mu nie wierzyć? Dlaczego mielibyśmy mu nie wierzyć? Bo nie czujemy się z tym komfortowo? Bo to burzy naszą bajeczkę? Bo wchodzimy w buty pani Basi z poczty i nas wkurza, że księżniczka poszła w świat i jej miejsce zajął kopciuszek? A takim kopciuszkiem to teoretycznie mogłaby być każda fanka? Otóż nieprawda, nie mogłaby być każda. Debbie znała Michaela kilkanaście lat, zanim została jego żoną. I poznała go w sposób bardzo nietypowy. Wielu fankom głupio się wydaje, że one by dały Michaelowi szczęście i gromadkę ślicznych dzieci. Wydaje im się, że go znają. Tak, znają. Znają go z teledysków i koncertów, ze sceny, gdzie stoi w błyszczących ciuchach, z perfekcyjnym makijażem, w oświetleniu, które jeszcze bardziej uwydatnia jego wszystkie fenomenalne taneczne ruchy. A ona go znała z innej strony- kiedy był już bez peruki i bez make-up'u, nago u dermatologa i się nagle okazało, że cały mega-splendor i wizerunek króla sceny został za drzwiami gabinetu. Bo przed nią nie stał Michael-wielki sławny piosenkarz, tylko Michael-człowiek, który ma bielactwo i jest cały w łatki i się tego bardzo wstydzi. I jeśli przez tyle lat ta kobieta razem z dr. Kleinem pomagała mu w leczeniu (pragnę tylko przypomnieć, że pielęgniarki w USA mają szersze uprawnienia i zakres obowiązków niż w Polsce), to nic dziwnego, że się zaprzyjaźnili, że wytworzyła się między nimi jakaś więź i że może nie warto było latać z tym do gazet, tylko raczej trzymać to w ukryciu.
Czasem ludzie wyzywają Debbie, że była tylko "inkubatorem". Myślę, że jakby Michael potrzebował tylko czegoś takiego, to nie wybrałby jej. Zrobiłby jakiś casting, miał przecież mnóstwo fanek, wybrałby jakąś seks-bombę z mega-ilorazem inteligencji, która miałaby lat 20, a nie prawie 40 i byłaby w stanie urodzić za kasę dużo dzieci, a nie tylko dwójkę. I chyba coś zbłądził później w tą stronę, miał Blanketa z matką zastępczą, sam się do tego bez żenady przyznał. Ja tego nie rozumiem, dla mnie to jest totalne pogubienie, ale nie będę się na ten temat wypowiadać, bo Michael już ponad rok temu stanął przed Kimś, kto jako jedyny miał prawo go za ten czyn osądzić. Ale na początku, w 1997 r. zamierzenia były chyba jednak inne. Może jego żona nie była najmłodsza, może nie była najpiękniejsza i najmądrzejsza. Nie nosiła obcasów, obcisłych sukienek, miała delikatny makijaż, była skrajnie niemedialna i nie lubiła prasy. Ale mógł jej zaufać, w jakiś sposób go rozumiała, dzieliła z nim przez długi czas pewną rzecz, której bardzo się wstydził i o której musiał w końcu ludziom powiedzieć ze względu na pomówienia i plotki. Tylko że to jest pozbawione błysku, cekinków i glamouru, to jest coś trudnego do opisania i zrozumienia. Miłość do LMP jest świetnym tematem dla mediów i fanów, z przyjaźnią trudniej. Debbie "nie nadawała się" na żonę króla pop, więc dalej można bezkarnie o niej kłamać i ją upokarzać.
Jak już tu jesteśmy przy bajkach, które tak lubimy, to ja też mam dla Was taką rosyjską bajkę do opowiedzenia. Taką trochę niestandardową. To bajka, która była w takiej książce-zbiorze baśni z różnych krajów, pamiętam, jak mama czytała mi ją na dobranoc, kiedy byłam mała. Zawsze przy niej płakałam, ale cieszę się, że mama mi ją czytała. Opowiem Wam ją, ostrzegam tylko, że pisze z głowy i pewnie nie będzie to tak fajnie brzmiało jak w oryginale, ale nie mam tu w domu tej książki, jest u moich rodziców. Bajka nie jest dokładnym odbiciem losów MJ'a i Debbie, ale po prostu trochę mi się z nimi kojarzy.
W małej wiosce mieszkał sobie młody mężczyzna o imieniu Iwan, który był drwalem. Jego rodzice nie żyli, a on miał już 30 lat i postanowił poszukać sobie żony, bo uznał, że to najwyższy czas. Obrazem jego idealnej, wymarzonej kobiety była leśna rusałka, którą czasem widywał z dala w lesie i o której krążyło tyle legend. Rusałka miała złote włosy, czerwone usta, gładką skórę. Była zjawiskowo piękna. Iwan doszedł do wniosku, że w jego miejscowości nie ma żadnych fajnych dziewczyn, więc zaczął jeździć po okolicznych wsiach. Ale tamtejsze dziewczyny też mu się nie podobały. Były albo za mądre, albo za głupie, albo za brzydkie, albo za ładne, albo za chude, albo za grube, albo za wysokie, albo za niskie. Iwan był zły, że nie mógł znaleźć kobiety, która by mu się spodobała. W małym domku na skraju wsi Iwana mieszkała młoda dziewczyna o imieniu Natasza. Nie była dość ładna i była raczej biedna, ale skrycie kochała się w Iwanie. Wstydziła się jednak powiedzieć mu o tym, zresztą, takich rzeczy dziewczynie nie wypada. Pewnego jednak razu zebrała się na odwagę i postanowiła zanieść Iwanowi trochę jagód, które poprzedniego dnia nazbierała w lesie. Poszła do niego i powiedziała:
- Witaj, Iwanie, byłam w lesie na jagodach i postanowiłam przynieść ci trochę.
- Nie lubię jagód, nie musiałaś do mnie przychodzić, ale dziękuję.
Natasza speszyła się i wyszła, było jej bardzo przykro. Iwan rzucił jagody w kąt spiżarni i całkowicie o nich zapomniał.
Natasza nie zrażała się jednak i postanowiła spróbować jeszcze raz. Jak nie jagody, to może nalewka z malin? Zrobiła więc nalewkę, zaniosła ją Iwanowi, ale on znów był niezadowolony:
- Nie smakują mi nalewki. Ale zostaw, może kiedyś się przyda.
Natasza wróciła do domu przełykając łzy. Zdecydowała jednak, że spróbuje ostatni raz i zrobiła na drutach sweter dla Iwana i poszła mu go zanieść.
- Iwanie, zrobiłam dla Ciebie sweter. Tak często pracujesz w lesie do nocy i pomyślałam, że...
- Nie musiałaś, przerwał jej Iwan. Nie podoba mi się ten sweter. Ale kto wie, może go kiedyś założę, kiedy nie będę mieć nic innego pod ręką.
Natasza wybiegła z płaczem z domu Iwana.
Następnego dnia Iwan wyszedł jak zwykle rąbać drzewo w lesie. Wtem spostrzegł między drzewami piękną dziewczynę, leśną rusałkę, która pomachała do niego i zaczęła się śmiać. Podbiegł do niej, ale ona się oddaliła. Więc on pobiegł za nią. Zapytał ją, kim jest, a ona odpowiedziała:
- Słyszałam, że szukasz żony. Myślę, że mogłabym zostać Twoją żoną. Ale musisz spełnić pewien warunek. Śpiewaj mi, Iwanie! Masz piękny głos.
Więc Iwan śpiewał. A rusałka wciąż uciekała w głąb lasu. Iwan biegł jednak za nią i śpiewał jej wszystkie pieśni, jakie znał. Stawało się coraz ciemniej, coraz zimniej, Iwan już zachrypł, ale rusałka dalej uciekała i krzyczała:
- Śpiewaj! Śpiewaj dla mnie, Iwanie!
Iwan w końcu przystanął i oparł się o drzewo. Ze zmęczenia nie miał już siły dalej iść ani śpiewać. Rusałka zniknęła. Pomyślał wtedy, że jest głodny i szkoda, że nie ma przy sobie jagód od Nataszy. I że chce mu się pić i że dobrze by było teraz napić się tej nalewki, która ona dla niego zrobiła. A poza tym jest tak zimno. Gdyby tylko zabrał rano ten sweter, który zrobiła dla niego Natasza... Zdenerwowany zawołał, mając nadzieję, że rusałka usłyszy go i się pojawi:
- Oszukałaś mnie! Ciągle tylko żądałaś, żebym śpiewał a nie chciałaś dać mi nic w zamian, ciągle uciekałaś! Nie jesteś warta jakiegokolwiek wysiłku!
Ale rusałka nie pokazała się. Iwan wrócił do domu.
Następnego dnia postanowił odwiedzić Nataszę. Zauważył, że obok jej domu płynie mały strumyk, którego wcześniej tam nie było. Wszedł do środka, ale w domu nikogo nie było. Zaczął wołać:
- Nataszo, gdzie jesteś? Przyszedłem Cie przeprosić! Ty byłaś dla mnie taka dobra, a ja byłem taki ślepy i głupi... To Ty powinnaś zostać moją żoną!
W tym momencie pośrodku izby ukazała się leśna rusałka i zaczęła się szyderczo śmiać. Powiedziała Iwanowi:
- Nataszy już nie ma. Złamałeś jej serce swoją obojętnością. Po tym, jak odrzuciłeś ją trzeci raz, wróciła zasmucona do domu. Płakała tak długo, że sama zamieniła się w strumyk, który płynie teraz tutaj obok. Już nigdy jej nie zobaczysz!
Iwan wyszedł przed dom, stanął nad strumieniem i sam zaczął płakać. I wtedy zamienił się w płaczącą wierzbę, której gałęzie wpadały do wody. On i jego ukochana Natasza byli odtąd już na zawsze razem.
Ok, powiem Wam teraz coś osobistego. Mój ojciec nie jest zbyt czułym i wylewnym człowiekiem. Czasem nawet wydawało mi się, że wcale nie kocha mojej mamy, że nie są dobrym małżeństwem. Nie jest romantyczny, nie przynosi nigdy mamie kwiatów, nie obejmuje i nie bierze ją za rękę przy ludziach. Nie mówi jej przy innych komplementów. Na opowieści mamy, jak to niby tata się oświadczał i jaki to był zakochany przed ślubem i jak byłam malutka, zawsze reagowałam ze śmiechem i niedowierzaniem:"No co Ty, tato tak zrobił? Nie wierzę!" Za zamkniętymi drzwiami, jak nikogo nie ma w domu oprócz nich- owszem, mój ojciec zamienia się w kochającego, dobrego i czułego męża. Wiem, bo nie raz, nie dwa udało mi się rodziców "przyłapać". Około rok temu w mojej rodzinie wydarzyło się coś trudnego- mama miała załamanie nerwowe, była w szpitalu. Było z nią źle, było możliwe, że nie wróci do równowagi psychicznej, że ją w jakiś sposób stracimy. I widziałam, co wtedy się stało z moim tatą. Widziałam, jak codziennie po pracy, którą późno kończył (pracuje na kierowniczym stanowisku), wsiadał w samochód i gnał do niej do szpitala 70 km w jedną stronę, by być tam chociaż przez godzinę i potrzymać ją za rękę. Jak woził jej rosołki i ciasta od przyjaciół, jak biegał i załatwiał jej lekarzy, jak się martwił i generalnie robił milion innych rzeczy, o które w życiu bym go nie posądzała :) Myśl, że mógłby w jakiś sposób stracić moją mamę, była dla niego naprawdę przerażająca, mimo że na zewnątrz jest takim twardym facetem. Moja mama już z tego wszystkiego wyszła, całe szczęście, ale to trudne doświadczenie bardzo wzmocniło związek moich rodziców. Nigdy nie wierzyłam mamie, kiedy całe życie mówiła mi, że pomimo tej pozornej szorstkości, mój tata jest jej najlepszym przyjacielem. A teraz to po prostu wiem.
Generalnie, od jakiegoś czasu jestem zdystansowana, by określać, że jak ludzie wyglądają na ładną parę, to naprawdę taką parą są. Nie oznacza to, że nie wierzę w czułość, w miłe gesty, że to jest nieważne. Jest ważne. Sama bardzo lubię czułość okazywaną mi przez mojego męża i ja sama nie mam oporów, byśmy ją sobie publicznie manifestowali. Ale o wiele bardziej od deklaracji i słów ważniejsze są dla mnie czyny. Lubię słyszeć od mojego męża komplementy, wyznania miłości, fajnie jest dostawać jakieś prezenty-niespodzianki. Jednak bardziej liczy się to, że mogę mu wszystko powiedzieć, że on jest zawsze tym pierwszym, któremu się z czegoś zwierzam. Że on mnie zawsze wspiera- w związku ze studiami, z pracą, nawet z tym naszym wrocławskim denstimem. Że jak byłam 2 lata temu w szpitalu i miałam małą operację, to on tam był cały czas, aż pielęgniarka nie przypomniała, że czas odwiedzin się już skończył. Że był przy mnie, kiedy było mi źle po śmierci Michaela, mimo że on sam tego nie rozumiał w ogóle.
Mam też wrażenie, że bardzo często gonimy ślepo za rusałkami, a tak naprawdę najbardziej chcielibyśmy, by była przy nas jakaś Natasza.
Aha, gwoli ścisłości- nie uważam wcale, że związek Michaela z Lisą Marie był denny, nieważny, płytki czy coś takiego. Z pewnością bardzo się kochali i ona była jakimś takim jego światłem w tunelu i nadzieją podczas oskarżenia Chandlera, bardzo mu wtedy pomogła, bardzo go wspierała. No ale niestety, jeśli nie potrafili dogadać się w tak ważnej sprawie jak posiadanie wspólnych dzieci... to w sumie logiczne, że ich drogi się rozeszły, ona postanowiła odejść.
Ok, może dla wielu osób dowodem na piękne uczucie jest wystąpienie razem w teledysku prawie nago i mizianie się tam. Dla mnie jednak ważniejszym dowodem na uczucie (choć to już nie wygląda w prasie tak fajnie i ludzie nigdy nie uwierzą, że to jakiś rodzaj miłości) jest, jak mężczyzna decyduje się na dziecko z kobietą, bo wie, że może jej zaufać jako swojej przyjaciółce, mimo że ona nie jest żadną Miss World ani członkinią Mensy. Może dla wielu osób dowodem miłości jest czuły pocałunek na gali MTV przed milionami widzów. Ja jednak myślę, że głębokie uczucie można również wyrazić swojej żonie, jak jest się przy niej, kiedy ona rodzi dziecko, jak trzyma się ją za rękę, głaszcze po głowie i pociesza, że wszystko jest w porządku (BTW: od kiedy głaszcze się inkubatory? A tak w ogóle to od kiedy mężczyźni żenią się z surogatkami?).
Wiele osób mówi:jaka to szkoda, że Michael i Lisa Marie Presley jednak się rozstali. Ja się zgadzam, szkoda. Ale jest mi jednak bardziej szkoda, że rozstali się Debbie i Michael, bo jakoś zawsze jest mi bardziej szkoda, jak rozpada się rodzina z dziećmi. Niekonwencjonalna, fakt. Ale nie mnie to oceniać, bo decyzję o założeniu takiej rodziny podjęło nie dwoje nastolatków, którym zdarzyła się wpadka, tylko dwoje dorosłych, prawie 40-letnich wtedy ludzi pochodzących z dwóch różnych światów, których chyba nie da się pogodzić. Nie bądźmy zresztą hipokrytami. Godzimy się dziś na różne modele rodzin, także pary jednopłciowe wychowujące razem dzieci, co więc ludziom przeszkadzało, że dzieci wychowywał Michael, a Debbie tylko czasem do nich jeździła? Poza tym, jest mnóstwo rodzin, gdzie ludzie będący małżeństwem rzadko się widują- spójrzmy chociaż na rodziny marynarzy, żołnierzy, kierowców TIR-a, a nawet zwykłe rodziny, gdzie nagle się okazało, że jedna osoba musi wyjechać do pracy za granicą. Mamy z góry założyć, że te rodziny będą dysfunkcyjne, nieszczęśliwe, może mamy osobom w/w zawodów zakazać małżeństw? Bardzo szkoda, że Debbie Rowe odeszła od męża, że się w jakiś sposób poddała, uciekła, jak sama mówiła w tym wywiadzie. I ja się w sumie Michaelowi nie dziwię, że miał do niej potem chłodny stosunek, wyszło podczas procesu, że się z nią nie widywał a ona z samymi dziećmi sporadycznie. Może poczuł, że zawiodła jego przyjaźń, w końcu chyba umawiali się na małżeństwo. Niekonwencjonalne, nietradycyjne, trochę dziwne, ale jednak bycie razem.
Wiele osób twierdzi, że
Invincible jest dedykowane Lisie Marii, że te piosenki w stylu zostań, nie odchodź, cokolwiek się stanie, bądź przy mnie, to dla niej. A może one były dedykowane tej drugiej żonie? Trudno przyjąć nam taką wersję, bo siedzi w nas zawistna pani Basia z poczty? Bo Debbie jako żona-przyjaciółka vel żona-inkubator, a nie żona-wamp-romantyczna-miłość nie zasługuje na takie coś? Bo bajkopisarz Taraborelli nam opowiada w swojej pseudobiografii, że Michael do końca życia kochał księżniczkę Lisę Marie, mimo że nikt wiarygodny nie jest w stanie tego potwierdzić? Ja myślę, że te piosenki niekoniecznie były pisane z myślą o kimś konkretnym. Michael pisał dużo piosenek o miłości i wcale nie oznacza, że one są autobiograficzne.
I jeszcze jedna rzecz: zachowanie obu pań w ostatnich latach. Szkoda, że Lisa Marie Presley chodziła po tokszołach, np. ten u
Opry i opowiadała, jakim to błędem było jej małżeństwo, że bycie z Michaelem, to było, cytuję "środkowy palec wystawiony mojej mamie" i generalnie jakim to Michael był manipulatorem. I to wszystko w roku 2003, kiedy nagonka na Michaela przybierała na sile, po emisji programu Bashira. Bardzo łatwo było kopać leżącego i na plecach masakrowanego medialnie eksa cichaczem promować swoją płytę
To Whom It May Concern. Bo Lisa najpierw deklarowała, że MJ jest jej kompletnie obojętny a potem chodziła i gadała o nim w
Playboyu i u
Howarda Sterna i nie zawsze były to komentarze pozytywne. Ostatni raz wypowiedziała się na jego temat w negatywnym tonie w 2008 roku w wywiadzie dla Marie Claire, deklarując, że
"drugie małżeństwo było największym błędem jej życia" . Szkoda, bo Michael nigdy nie wypowiadał się negatywnie o swoich byłych żonach i partnerkach i generalnie ucinał rozmowy na ich temat. No, ale on miał klasę. Lisa Marie napisała po jego śmierci ten słynny artykuł
He Knew na swoim blogu, w którym wyznała, że w momencie, kiedy usłyszała, że nie żyje, wszystkie negatywne uczucia w stosunku do jego osoby odeszły. Cóż, to dobrze, zresztą na pewno było jej bardzo przykro z powodu jego śmierci, bo choć przez chwilę, to jednak był częścią jej życia. Jestem jednak zniesmaczona tym, że przez jakiś czas LMP grała rolę wdowy po Jacksonie, że tak wylewnie witała się pod okiem kamer z Katherine na jego prywatnym pogrzebie, że jak poszła odwiedzić grób na Forrest Lawn, to od razu obwieściła to w Internecie i prosiła o przynoszenie słoneczników. Lisa ma teraz czwartego męża, ma z nim dwójkę dzieci i zastanawiam się, co on na taki nagły przypływ uczuć w stosunku do tego "największego błędu"...
Co robiła w tym czasie Debbie? Nic szczególnego. Rozwiodła się, schowała się na tym swoim ranczu, zaczęła hodować swoje konie i pieski. Sporadycznie spotykała się ze swoimi dziećmi , choć były z tym różne problemy. I w 2003 roku, nie biorąc żadnej kasy, udzieliła tego sławnego wywiadu do Take Two, żeby ratować dobre imię Michaela. A w 2005 roku, kiedy Michael był nie tylko jako człowiek, ale też jako facet kompletnym zerem i śmieciem dla całego świata, poszła do sądu niby jako świadek oskarżenia i zniszczyła panu Sneddonowi cały plan. Potwierdziła, że w wywiad był improwizowany, że mówiła to, co myśli. I że Michael jest dobrym człowiekiem, dobrym ojcem a nie żadnym pedofilem i że wciąż postrzega go jako przyjaciela i swoją rodzinę, mimo że on nie bardzo chce z nią rozmawiać. I że chciałaby odnowić swój związek z nim i dziećmi. I płakała w tym sądzie i Michael też płakał słuchając jej zeznań, o czym możecie sobie poczytać choćby w
New York Timesie. Mez miał na nią podobno przygotowaną jakąś niszczycielską teczkę w razie co, ale się chłopina po tym tornadzie zreflektował i jej nie użył, w zamian za to zakwalifikowano Debbie praktycznie jako świadka obrony :P Debbie miała świetną sposobność w sądzie, by zniszczyć Michaela, by zemścić się na nim za to, że nie mogą się dogadać ws. dzieci, mogła spokojnie powiedzieć, że odeszła od Michaela, bo on taki straszny i wolał mieć w łóżku małych chłopców. Ludzie czekali na takie zeznania. Ale nie, ona wybrała lojalność i prawdę, a przy okazji znów totalnie ośmieszyła się przed całym światem jako głupia była żona, która mimo wszystko wciąż chyba kocha. Debbie przez te wszystkie lata nie rozmawiała z tabloidami, mimo że powstawały o niej setki durnych artykułów. Nie została celebrytką, nie odessała sobie tłuszczu (choć to akurat by mogła :P), nie występowała po tokszołach i w żadnej edycji Tańca z Gwiazdami jej raczej też nie ujrzymy. A kiedy Michael 4 lata później umarł, ona dalej nigdzie nie latała, nie rozmawiała z prasą. Nie poszła na memoriał MJ-a, choć początkowo miała iść. Jej prawniczka wydała za to
oświadczenie, że "Debbie nie chce swoją osobą rozpraszać uwagi, która powinna się skupić całkowicie na Michaelu" Nie będe już wspominać o tych wszystkich kwestiach pt. kasa za dzieci, bo to olinkowałąm na początku posta (pamietacie jeszcze? :P) Nie wiem, czy Debbie ma dostęp do grobu Michaela, pewnie jako była żona tak, w każdym razie trafiłam kiedyś na forum fanów z LA, z którymi ona spotkała się w marcu br. na ich comiesięcznym wspominaniu Michaela pod bramą cmentarza i oni tam pisali, że rozmawiali z nią i ona powiedziała, że to nie jest jej pierwsza wizyta w tym miejscu. Przepraszam, ale zgubiłam linka do tego tematu. Może mówią prawdę. I rzecz ostatnia: w wywiadzie udzielonym w rocznicę śmierci Michaela (pisałam już o tym w wątku Dzieci Michaela)
Katherine mówi, że ona i była synowa poznały się i polubiły, że Debbie spotyka się z dziećmi bez rozgłosu i że decydują razem o ich przyszłości.
Strasznie się rozpisałam.
Mam teraz wrażenie, że te poniższe słowa można również odczytać w nieco innym kontekście:
You are not alone
I am here with you
Though we're far apart
You're always in my heart
You are not alone
Chyba wolę szare myszki od księżniczek.
Bajkowa miłość versus nieidealna przyjaźń plus lojalność.
A może ta przyjaźń plus lojalność to tak naprawdę miłość?
Taka odpowiadająca najczęściej powtarzanym i najbardziej wyświechtanym słowom, jakie kiedykolwiek o miłości powiedziano:
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje.