A więc i ja dorzucę swoje "pięć groszy". Nie wiem czy uda mi się napisać o wszystkim co kłębi mi się w głowie, ale spróbuję!
Na początku zaraz po pojawieniu się informacji o tym, że musical będzie gościł w Polsce, byłam bardzo sceptyczna. Zamówiłam jednak bilety, ale po jakimś czasie anulowałam zamówienie. Niedługo po tym, przemyślałam całą sprawę i stwierdziłam, że jednak pojadę... i dobrze! Bałam się, że będzie to jakieś karykaturalne przedstawienie mające na celu tylko zbicie kasy na nazwisku Jackson. Przemyślałam wszystkie za i przeciw i doszłam do wniosku, że druga taka okazja może się nie przytrafić (tym bardziej tak blisko mojego miejsca zamieszkania).
I takim oto sposobem wczoraj byłam w Domu Muzyki i Tańca wraz z moją mamą i bratem.
Do rzeczy...
Zaczęło się fantastycznie (ach ten ogień podczas DD!). Podczas Gone Too Soon - pierwsze wzruszenie i łzy. HN - pojawia się Mampuele i szok - facet naprawdę ma w sobie coś podobnego do Michaela z ery Thriller, uśmiech, oczy, gesty, ogólnie styl bycia - taki delikatny, wyważony. Napatrzyć się nie mogłam - cudowny!
Na szczególną uwagę zasługiwało wykonanie Thrillera. To był dopiero czad! Wstęp do utworu z nutką poczucia humoru, a później powiało grozą... truposze łażące między publiką (podnosiły dzieci, jeden zabrał jakiejś kobiecie szalik, a jeszcze inny ściągnął facetowi buta po czym powąchał i oddał
) a na koniec ta sztuczka iluzjonistyczna! Dalej nie potarfię rozgryźć jak "Michael" zniknął w pudle i pojawił się w strumieniu światła z boku sali, pod balkonami.
Co się będę rozpisywać - TDCAU, Ease On Down The Road, SC i cała reszta utworów - po prostu fantastyczna!
Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to wersje piosenek Off The Wall/Another Part Of Me/ Can You Feel It - trudno było je rozpoznać, co nie zmienia faktu, że były to ciekawe interpretacje.
Całe widowisko było na prawdę pieczołowicie przygotowane. Urzekli mnie ci wszyscy wykonawcy!
Tylko szkoda, że boczne siedzenia na sali świeciły pustkami, no i muszę przyznać, że niektórzy ludzie strasznie zamulali, siedzieli "przyklejeni" do fotelów i nawet nie drgnęli - nawet wtedy, kiedy reszta na stojąco śpiewała i podrygiwała do muzyki :)
Po całym widowisku, oniemiała, zachrypnieta i z bolącymi dłońmi udałam sie na hol DMiT aby zdobyć autografy, co mi się udało. Mam autograf Fran'a Jacksona, Krzysia - naszego polskiego "Michaela" i Mampuele (
). I cudem w ostatniej chwili udało mi się zrobić fotkę z Fran'em Jackson'em, z czego też jestem bardzo szczęśliwa :)
Oprócz tego NIE MOGĘ nie wspomnieć o panu sklepikarzu ze stoiska z musicalowymi gadżetami, który był przesłodki i przesympatyczny, chętnie zapozował ze mną do zdjęcia, wypytał o to czy podobał mi się musical, po czym grzecznie podziękował. Super gość!
I dziś dopadła mnie "pokoncertowa deprecha". Uświadomiłam sobie, że w zasadzie nie mam teraz już na co czekać... do tej pory niecierpliwie czekałam na FKOP. Może The Immortal World Tour przyjedzie do Polski? Może. Ale kiedy to będzie i czy w ogóle się wydarzy?
Uświadomiłam sobie również, że gdybym zobaczyła Michael'a na żywo (co niestety nie było mi dane) chyba zwariowałabym ze szczęścia, a potem zpłakała się na śmierć...
Ahhh co to był za wieczór!
Chętnie poszłabym i dzisiaj na ostatni w Polsce musical FKOP...