: pt, 07 maja 2010, 17:12
No to wracamy do szkoły....ABC easy as...1 2 3 or simple as...do re mi...
Płyt Jackson 5 w zasadzie nie da się ocenić według jednego kryterium. Ze względu na wiek frontmana, między pierwszą a ostatnią jest przepaść w postaci barwy głosu, dojrzałości interpretacyjnej, emocjonalnej, pewnej maniery, stylistyki muzycznej, etc. Dla mnie czas pobytu chłopców w Motown to dwa okresy muzyczne. Pierwszy od Diana Ross Presents The Jackson 5, tak do Lookin'Through The Windows z naprawdę małym Michaelem i jego dziecinnym głosem. Drugi od Skywriter , chociaż ten album to właściwie trochę "małego" MJ i trochę "większego", taki ni to pies, ni to wydra. Niemniej, można traktować go jako początek drugiego okresu w Motown, ze zmieniającą się barwą wokalu Michaela, z inną świadomością muzyczną, inną umiejętnością posługiwania się głosem.
Krążek ABC nie należy do mojej ścisłej czołówki płyt braci z tego pierwszego okresu. I nie dlatego, że jest to raptem druga płyta w ich dorobku , ze uczyli się dopiero sztuki interpretacji, nabierali ogłady. DRPTJ5 była pierwsza, a jest mi znacznie bliższa. Michael już na niej pokazał, na co go stać. Standing In The Shadows Of Love, I Want You Back, a przede wszystkim genialne Who's Lovin'You wydobywające się w całej palecie barw z tego 11-letniego gardła, dały przedsmak tego, co czekało słuchacza w przyszłości. Pokazało, że ten świeżo pozyskany przez Motown diament, po oszlifowaniu stanie się bezcennym brylantem najczystszej wody.
ABC nie wywołuje już u mnie takich emocji, chociaż jest to w jakiś sposób wyjątkowa płyta w dyskografii Jackson 5. W końcu dwa single z niej znalazły się na 1 miejscu Billboardu, wydarzenie, które nie powtórzyło się już nigdy z żadną płyta braci, ani w Motown, ani w Epic.
Jednak właśnie ten album nie porywa mnie tak, jak DRPTJ5 czy TA. Według mnie jest nierówny, ale tez nie ma na nim zdecydowanego lidera. Są utwory, które bardzo lubię, mogę słuchać na okrągło i nigdy mi się nie znudzą, ale sa i takie, których słucham bo przyciąga mnie ten czysty, świeży, dźwięczny głosik małego Michaela, chociaż zaśpiewane przez innego wykonawcę, nie zwróciłyby pewnie mojej uwagi.
Właściwie to nie byłam i nie jestem zwolenniczką śpiewających profesjonalnie dzieci, a tym bardziej dzieci wykonujących teksty przeznaczone dla dorosłego wykonawcy. Ich przekaz przecież nie może być wiarygodny, co najwyżej może śmieszyć tekst o zmysłowej miłości, fizycznych doznaniach czy zdradzie w ustach 10-14-latka albo budzić zażenowanie. Nie wiem więc i chyba nigdy nie zrozumiem co za moc miało w sobie to dziecko, ze tak mnie zauroczyło i wierzę mu, wierzę w te emocje, które przekazuje. Urzeka mnie po prostu mały Michael, ten naprawdę malutki wzrostem i młodziutki wiekiem, uroczy, wyjątkowy chłopczyk o wielkich, smutnych oczach i fenomenalnym głosie. W jego wykonaniu z tamtych czasów nawet banalne "Wlazł kotek na płotek" brzmiałoby w moich uszach jak arcydzieło i przyznaję, że trudno mi zachować obiektywizm w ocenie piosenek 11-14-letniego MJ.
Jest tez na tym krążku jeden utwór, który najczęściej omijam bo mi "zgrzyta" wokalnie, choć sam w sobie jest ładnym soulowym kawałkiem.
I Found That Girl - Jermaine jako 15-latek, kiedy powstawały nagrania na album ABC nie miał niestety, w przeciwieństwie do nastoletniego Michaela, ładnej barwy głosu. Zmieniło się to, gdy ten głos "dojrzał", nabrał wtedy ciekawej, ciepłej, matowej, przyjemnej dla ucha barwy, co słychać już na albumach z drugiego okresu w Motown, ale w interesującym nas czasie, brzmiał, jak brzmiał. Jeśli w śpiewanych wspólnie piosenkach mnie to nie razi, niekiedy nawet ta chropawość podkreśla charakter utworu, choćby w Man's Temptation, Never Had A Dream Come True, czy The Love You Save, tak w solówkach razi mnie mniej lub bardziej. W IFTG zdecydowanie bardziej.
Przyduszony, chrapliwy, bezdźwięczny wokal odbiera tej piosence cały urok. Czasem mam wrażenie, ze Jermaine śpiewając ma buzię pełną klusek albo cierpi na zapalenie gardła. Interpretacja też taka nijaka, płaska, nie czuję, że rozpiera go radość z odnalezienia tej jedynej, jakaś anemiczna ta ekscytacja. Nie ma tu feelingu, nie ma pasji, zaśpiewane jak na szkolnej akademii. Niestety, charyzmy to Jermaine nie miał, a sztuki uzewnętrzniania emocji i budowania nastroju w piosence to mógł się uczyć od młodszego brata. Nie przekonuje mnie, nie kupuję tego, trzeszczy mi toto w uszach, drażni, często przełączam w połowie lub opuszczam.
Uważam, że w wykonaniu Michaela utwór ten miał szansę stać się przynajmniej szmaragdem od Cartiera tej płyty, a stał się sztuczną perłą z Jablonexu, ups.....
Płyt Jackson 5 w zasadzie nie da się ocenić według jednego kryterium. Ze względu na wiek frontmana, między pierwszą a ostatnią jest przepaść w postaci barwy głosu, dojrzałości interpretacyjnej, emocjonalnej, pewnej maniery, stylistyki muzycznej, etc. Dla mnie czas pobytu chłopców w Motown to dwa okresy muzyczne. Pierwszy od Diana Ross Presents The Jackson 5, tak do Lookin'Through The Windows z naprawdę małym Michaelem i jego dziecinnym głosem. Drugi od Skywriter , chociaż ten album to właściwie trochę "małego" MJ i trochę "większego", taki ni to pies, ni to wydra. Niemniej, można traktować go jako początek drugiego okresu w Motown, ze zmieniającą się barwą wokalu Michaela, z inną świadomością muzyczną, inną umiejętnością posługiwania się głosem.
Krążek ABC nie należy do mojej ścisłej czołówki płyt braci z tego pierwszego okresu. I nie dlatego, że jest to raptem druga płyta w ich dorobku , ze uczyli się dopiero sztuki interpretacji, nabierali ogłady. DRPTJ5 była pierwsza, a jest mi znacznie bliższa. Michael już na niej pokazał, na co go stać. Standing In The Shadows Of Love, I Want You Back, a przede wszystkim genialne Who's Lovin'You wydobywające się w całej palecie barw z tego 11-letniego gardła, dały przedsmak tego, co czekało słuchacza w przyszłości. Pokazało, że ten świeżo pozyskany przez Motown diament, po oszlifowaniu stanie się bezcennym brylantem najczystszej wody.
ABC nie wywołuje już u mnie takich emocji, chociaż jest to w jakiś sposób wyjątkowa płyta w dyskografii Jackson 5. W końcu dwa single z niej znalazły się na 1 miejscu Billboardu, wydarzenie, które nie powtórzyło się już nigdy z żadną płyta braci, ani w Motown, ani w Epic.
Jednak właśnie ten album nie porywa mnie tak, jak DRPTJ5 czy TA. Według mnie jest nierówny, ale tez nie ma na nim zdecydowanego lidera. Są utwory, które bardzo lubię, mogę słuchać na okrągło i nigdy mi się nie znudzą, ale sa i takie, których słucham bo przyciąga mnie ten czysty, świeży, dźwięczny głosik małego Michaela, chociaż zaśpiewane przez innego wykonawcę, nie zwróciłyby pewnie mojej uwagi.
Właściwie to nie byłam i nie jestem zwolenniczką śpiewających profesjonalnie dzieci, a tym bardziej dzieci wykonujących teksty przeznaczone dla dorosłego wykonawcy. Ich przekaz przecież nie może być wiarygodny, co najwyżej może śmieszyć tekst o zmysłowej miłości, fizycznych doznaniach czy zdradzie w ustach 10-14-latka albo budzić zażenowanie. Nie wiem więc i chyba nigdy nie zrozumiem co za moc miało w sobie to dziecko, ze tak mnie zauroczyło i wierzę mu, wierzę w te emocje, które przekazuje. Urzeka mnie po prostu mały Michael, ten naprawdę malutki wzrostem i młodziutki wiekiem, uroczy, wyjątkowy chłopczyk o wielkich, smutnych oczach i fenomenalnym głosie. W jego wykonaniu z tamtych czasów nawet banalne "Wlazł kotek na płotek" brzmiałoby w moich uszach jak arcydzieło i przyznaję, że trudno mi zachować obiektywizm w ocenie piosenek 11-14-letniego MJ.
Jest tez na tym krążku jeden utwór, który najczęściej omijam bo mi "zgrzyta" wokalnie, choć sam w sobie jest ładnym soulowym kawałkiem.
I Found That Girl - Jermaine jako 15-latek, kiedy powstawały nagrania na album ABC nie miał niestety, w przeciwieństwie do nastoletniego Michaela, ładnej barwy głosu. Zmieniło się to, gdy ten głos "dojrzał", nabrał wtedy ciekawej, ciepłej, matowej, przyjemnej dla ucha barwy, co słychać już na albumach z drugiego okresu w Motown, ale w interesującym nas czasie, brzmiał, jak brzmiał. Jeśli w śpiewanych wspólnie piosenkach mnie to nie razi, niekiedy nawet ta chropawość podkreśla charakter utworu, choćby w Man's Temptation, Never Had A Dream Come True, czy The Love You Save, tak w solówkach razi mnie mniej lub bardziej. W IFTG zdecydowanie bardziej.
Przyduszony, chrapliwy, bezdźwięczny wokal odbiera tej piosence cały urok. Czasem mam wrażenie, ze Jermaine śpiewając ma buzię pełną klusek albo cierpi na zapalenie gardła. Interpretacja też taka nijaka, płaska, nie czuję, że rozpiera go radość z odnalezienia tej jedynej, jakaś anemiczna ta ekscytacja. Nie ma tu feelingu, nie ma pasji, zaśpiewane jak na szkolnej akademii. Niestety, charyzmy to Jermaine nie miał, a sztuki uzewnętrzniania emocji i budowania nastroju w piosence to mógł się uczyć od młodszego brata. Nie przekonuje mnie, nie kupuję tego, trzeszczy mi toto w uszach, drażni, często przełączam w połowie lub opuszczam.
Uważam, że w wykonaniu Michaela utwór ten miał szansę stać się przynajmniej szmaragdem od Cartiera tej płyty, a stał się sztuczną perłą z Jablonexu, ups.....