The best of NO.
Obiecałam pewnemu szantaż... moderatorowi

, że w ramach porządków przedświątecznych, zrobię w końcu to podsumowanie i niniejszym to czynię.
Mamy Wielki Piątek, z głośnika płynie Niedźwiedziowa audycja
Muzyka Ciszy i wiele z zacytowanych poniżej opinii świetnie wpasowuje się w nastrój mijającego dnia. Inne natomiast uderzają raczej w deseń radosnego Śmigusa Dyngusa. Są też cytaty z debaty o literaturze wysokiej.
State Of Independence
Pank wrote:Obiektywnie ujmując, kompozycja ta jest jakoś 249580493493820 razy lepsza od Cry, są na to też liczne argumenty. Jakie chórki! Jakie przesłanie! Jaka moc! Jakie narastanie emocji! Jaki hymn!
Talitha wrote:Po pierwsze State Of Independence jest płaska, bo wokalowi brakuje tzw. feelingu. Donna Summer to w ogóle nie umie tak ładnie zaśpiewać jak Michael.
martina wrote:melodia tej piosenki to istny tragizm, słuchanie tego to męka, nawet szczytny cel nie pomaga, no chyba ze chodzi o to by płacić za możliwość niesłuchania tego utworu :D
lazygoldfish wrote:State of independence jest rewelacyjne. Jak dla mnie to ścisła czołówka. Nie potrafię precyzyjnie opisać i zdefiniować, które ejtisowskie ozdobniki (poza chórkiem oczywiście) budują taki trochę etniczny nastrój tej piosenki. W każdym razie strasznie mi się ten aspekt "world music" w tym utworze podoba.
anja wrote:State Of Independence bardzo lubię. Co prawda wolę w autorskiej wersji Jona Andersona (chyba głównie ze względu na wokal), ale w wykonaniu Donny jest fajny etniczny klimat, o którym pisała lazygoldfish. Pobrzmiewają tam echa Afryki.
Bardzo podoba mi się wersja
live gdzie czuję, że piosenka „ma misję”. A mała, córka Donny, wraz z innymi dzieciakami daje piękny, podniosły nastrój. Sama piosenka była podobno inspiracją do napisania
We Are The World.
We Are The World
majkelzawszespoko wrote:Legenda tego utworu jest większa niż on sam w sobie.
Mariurzka wrote:to piękny song jest. Może i naiwny, ale w tym przypadku w naiwności jest jego siła. I mimo naiwności wdrukowanej w tekst, a może i w kompozycję, całość wymiata. Zamykasz oczy i śpiewasz, a muzyka cię niesie. I naprawdę na tych kilka chwil czujesz się dzieckiem.
Man In The Mirror
doriseq wrote:Man In The Mirror powinien być hymnem człowieka. To coś więcej niż tylko wzniosły tekst. To coś co może zmienić świat, jeśli tylko zaczniemy od człowieka w lustrze. Tekstu nie napisał Michael.. ale zaśpiewał całym sobą, najmniejszymi witkami swojego ciała, swojej emocji. IMO jest to najlepszy utwór świata.
Margareta wrote:ma nieco płaskie brzmienie i przesłanie podane narzucającym tonem, ale też ukazuje jakąś prawdę o postawie życiowej Michaela
homesick wrote:nie jest tak emocjonalne i osobiste jak Will You Be There, nie ma tego zabojczego rytmu i pierwszoplanowej roli nie gra orka ;]
Heal The World
kaem wrote:Przy odpowiednim nastawieniu, kiedy nastawisz się na utwór, jesteś w nastroju pt. kocham cały świat i muzyka mnie niesie, i ten kawałek jest cię w stanie unieść. Chóry dziecięce, monumentalny finisz, ze słodkim, dziecięcym zakończeniem ma silę. Gdy jednak słucham z dystansu, to nie mogę się nadziwić, że Michael miał zamiłowanie do słodkich popowych hymnów, będąc tak doświadczonym muzykiem.
majkelzawszespoko wrote:Po pierwsze utwór ten nie jest w stanie unieść mnie nawet odrobinę, w żadnym kierunku. Motyw dzieci... nie wiem czy już pisałem, ale jest to najbardziej denerwujący mnie motyw, rzekłbym już topos, a jeszcze nie archetyp Michaela Jacksona. Wszystko przez te dzieci, gdyby nie one, Michael by żył i nagrywał - taką odważną, okraszoną mnóstwem skrótów myślowych do interpretacji teorię wysunę.
Pank wrote:Bo ten utwór potrafię znieść aktualnie minimum po dwóch piwach.
Mariurzka wrote:Przesłanie musi mieć siłę. Musi zatargać i wykonującym i słuchającym. Heal The World jest piękne i delikatne. Ale nie targa. Co najwyżej rozczula, a dla przesłania to za mało. Nawet jeśli jeśli jego słowa są wzniosłe i prawdziwe.
Will You Be There
a_gador wrote:Instrumentalnie to dla mnie miód dla uszu, ale ta kompozycja przeraża mnie swoją monumentalną wymową, słuchając tekstu mam wrażenie, że jakiś ogromny ciężar spoczął mi na piersi i przygniata z całej siły. Partię finałową znoszę z trudem, bo jest tak cholernie wzruszająca, a zamiast mnie pocieszać dołuje na maksa.
Margareta wrote:To jeden z tych utworów, w których Michael nie wciela się w określoną postać, nie "gra", a otwiera swoją duszę. Pokazuje kim jest naprawdę - z jednej strony jak zauważono wcześniej, jest artystą nieco próżnym i potrzebującym poklasku jak powietrza, z drugiej strony jest przerażony tym szumem, zagubiony, osamotniony, mający poczucie, że nikt nie rozumie go naprawdę i jednocześnie opętany misją zbawienia świata. Ta szczerość w połączeniu z piękną melodią i wplecionym klasycznym fragmentem wzrusza mnie i sprawia, że nie mogę odpowiedzieć na postawione tytułowe pytanie inaczej niż twierdząco.
kaem wrote:To odezwa do Boga lub anioła stróża. Nie słyszę tam oczekiwania uwielbienia, a obecności. I przyznania się do lęku przed samotnością- tego, czym przez lata Michael się chlubił ("jestem najbardziej samotnym człowiekiem na Ziemi"). Bardzo piękny hymn- wyznanie. Żadnych naiwnych odezw bez sposobu na ich realizację: co z tymi zwierzętami! Weźmy się za ręce i uratujmy świat.
Keep The Faith
martina wrote:Za dużo prucia jest w tej piosence :P
Mariurzka wrote:jak to się świetnie śpiewa, jak to niesie, mimo że linię melodyczną i metrum ma momentami mordercze.
anja wrote:Mimo kompleksów powiedzieć:" So give yourself a chance", to fajne. To są słowa do przypominania sobie każdego poranka. Wtedy można ruszać w świat i zmieniać go na lepsze. Ale najpierw trzeba uwierzyć w siebie.
lazygoldfish wrote:Lubię, ale ten utwór nie zbliża się do boskości, jaką jest dla mnie Man In the Mirror, które w moim muzycznym modlitewniku z twórczością Michaela Jacksona sięga rangi "Ojcze Nasz", podczas gdy Keep the Fait to...powiedzmy, że "Modlitwa św. Bernarda";)
Earth Song
homesick wrote:zbyt placzliwa, zbyt emo
homesick wrote:przy niej mi serce nie rosnie, raczej wiednie to i owo.
Cry
Pank wrote:Ładna melodia nie wystarczy, tym bardziej że ta - łzawa - nie dorównuje większości patetycznej konkurencji. I jeszcze klip niecnie dobija widokami znad morza, z lasu, twarzami pięknymi i szczęśliwymi. NIE!
kaem wrote:Najgorsze whoo-hoo w karierze. […] Wolę nawet Chwyć Mnie Akon za rękę.
Maverick wrote:Ble Cry.
Iskierka wrote:Bo generalnie łzy nic nie zmienią, bo jest dość powodów do łez, a jak chce się coś zmienić to nie ma co beczeć tylko trza się brać do roboty...
kaem wrote:Cry, owszem, ma chórki gospel, które zabrzmią dobrze pewnie i w Mazurku Dąbrowskiego, reszta z wszelkimi czkaniami na nutę R. Kelly'ego brzmi jednak jak autoparodia Michaela.
anja wrote:Chlip, chlip, buuuu...
lazygoldfish wrote:Singiel, który ostatecznie pogrążył Invincible i upewnił wszystkich sceptyków w przekonaniu, że ten album jest do bani. R. Kelly to jest jednak gość, dostał dwa razy szansę współpracy z Michaelem i dwa razy podłożył mu świnkę. Moim zdaniem to nie przypadek.
Mariurzka wrote:Bo przyśnił mi się Pank, który nakazał mi zagłosować na ten właśnie utwór
a_gador wrote:Dla mnie ta kompozycja jest urzekająca, naprawdę i zupełnie nie rozumiem ataków na jej twórcę. Problem dla mnie tkwi w wymowie tekstu. Czasem żałuję, że rozumiem o czym śpiewa Michael. A z tekstu wyziera rezygnacja, brak wiary, szukanie usprawiedliwień dla siebie i innych. Te wszystkie uczucia są ludzkie, ale jakoś nie pasują mi do walczącego Michaela. Z drugiej strony jest to wyznanie człowieka, który wiele przeżył i widział i wie, że świat nie jest skory do zmian, chowa więc szabelkę, siada zmęczony. W tej piosence Michael jest mi bliższy, jak w żadnej innej, bo przyznaje się do swoich słabości, wątpliwości, strachu, choć chórek woła, że potrafi dokonać zmian, że w niego wierzy, ale on tej pewności już nie ma. Ja go rozumiem, doceniam szczerość wyznania, ale wolę go, kiedy walczy. Sorry, Michael.
What More Can I Give
Margareta wrote:Ile mógłby zyskać jako artysta gdyby nie poszedł po najmniejszej linii oporu, odszedł od "piosenkowej" formuły i stworzył przestrzenny utwór, który każdym dźwiękiem podkreślałby przesłanie jakie chciał zawrzeć, o tym już nie wspomnę.
songbird wrote:stylista powinien zostać zwolniony dyscyplinarnie za te nieszczęsne paski spadające Michaelowi do kolan
homesick wrote:nie jestem w stanie pogodzic sie z istnieniem tych wszystkich "gwiazd" gdy wystepuja w pojedynke, gdy widze je razem na jednej scenie i to jeszcze dopuszczone do glosu, uciekam z krzykiem.poza tym mdle i nudne.
kaem wrote:miała być delikatna- jakie przesłanie i tytuł, taki i wydźwięk. To talent umieć poskromić te wszystkie krzykliwo- zawodzące Marysie i Celiny i nagrać coś tak subtelnego z ich udziałem. Czasem tak ma być właśnie. Nie wiem tylko, czemu Michael w wersji koncertowej tak zignorował cały chór gwiazd i nieskromnie wyszedł na plan pierwszy. Ech, królu popu.
We've Had Enough
homesick wrote:ja przy finale mam mokro i dochodze niemalze....
Akademickie dyskusje o wieszczach:
majkelzawszespoko wrote:Reszta uzasadnienia podobna jak Krzysztof, z tym, że On potrafi pisać jak Słowacki, a ja tylko mogę włożyć kołnierz a'la, także odsyłam.
kaem wrote:Marcin, Słowacki kazał mi przekazać we śnie, że jest fanem House'a. A potem się przewrócił w grobie.
Mariurzka wrote:Dajcie spokój Słowackiemu, on też nie był oryginalny (szczególnie w kwestii wyglądu) tylko zrzynał bezczelnie z Byrona. Wszyscy zrzynali z Byrona a efekt był taki, że nie szło potem nikogo na portretach odróżnić, bo tacy byli do siebie podobni
majkelzawszespoko wrote:E e e e, złych słów na mojego ulubionego dandysa nie zdzierżę. Może Byron był dandysem alfa, ale co polskie to nasze! Jestem pewien, że w konfrontacji a'la 'mam talent' tych dwóch panów, Słowacki wybrnąłby bez zadrapania. W końcu angoli i wtedy nie lubiano! Słowacki rządzi niepodzielnie!
Mariurzka wrote:No proszę cię. Ten synek mamusi, który nawet z Paryża pisał do niej listy, żeby się pochwalić, jak się ślicznie na spacer wystroił? I za którego mamusia zdecydowała, czy sobie powalczy w powstaniu czy też nie, wysyłając go za granicę? No dandys jak się patrzy
kaem wrote:Ja tam rozumiem Marcina. Słowacki rządzi. Był zestawiany z upierdliwym Mickiewiczem. No ale Norwid jeszcze lepszy, fakt. A najlepszym dandysem i tak jest Prince.
Mariurzka wrote:majkelzawszespoko napisał:
A co z Michaelem? Nie był taki dandys trochę? Bardzo? Bardzo bardzo?
kaem napisał:
A najlepszym dandysem i tak jest Prince.
Chyba się od głosu powstrzymam, bo jeszcze wojnę pomiędzy moderatorami wywołam. Dobra, powiem tak: i jeden i drugi. Na pytanie, który bardziej nie odpowiem, bo życie mi miłe Ale dodam, że jak mam dandyzm postrzegać li i jedynie w jego zewnętrznym wymiarze, to wolę byronizm, bo w nim kryje się przynajmniej próba zaznaczenia własnej indywidualności, a nie tylko oryginalny strój. Pytanie więc, czy oni obaj to bardziej dandysi, czy może byroniści?
kaem wrote:Propos dyskusji nt. wieszczy, to wyszła stara prawda, że facetowi to głupio powiedzieć publicznie że lubi poetę maminsynka albo innego pieszczocha. Jeszcze ktoś byłby gotów pomyśleć, że jestem taki sam! Norwid w tym kontekście bardzo dobrą opcją jest. Zmarł w przytułku, miał życie pełne cierpień i do tego ma pooraną twarz. A co mi tam, a ja i tak lubię Słowackiego.
Nie wiem, jak u innych, ale te sympatie często udzielają się od polonistek, jeszcze ze szkoły podstawowej. Pamiętam moją 1. polonistkę, która naprawdę była fanką (można tak?) Juliusza. A ja na domiar tego się w niej podkochiwałem. I tak mi zostało ze Słowackim i niechęcią (w sumie nieuzasadnioną, do Adama M.). Kolejne polonistki też nie przepadały za Mickiewiczem. I masz Ci los. Wieszcz, ten najważniejszy, a znikąd nie widzę, by go ktoś szczególnie hołubił. Co na to forumowe ciało pedagogiczne?
Mariurzka wrote:Polonistki (liczne) ze szkoły podstawowej chyba nikogo nie lubiły, były jakieś takie poetycko bezpłciowe. Co innego w liceum. I masz rację - moja polonistka też nie przepadała za Mickiewiczem, choć interpretowała go genialnie. Za to poznała mnie z Norwidem, na tyle skutecznie, że po latach pisałam z niego magisterkę. Więcej - sama za Mickiewiczem nie przepadam, jakieś fatum chyba nad nim biednym krąży. I mam czasem wrażenie, że on po prostu został zawłaszczony i "zarżnięty" tępą piłą ojczyźniano-narodowych interpretacji jako ten, który wielkim poetą i wieszczem był. A to nikomu nie służy. Dlatego w tym roku w Wilnie z przyjemnością słuchałam przewodnika, który przede wszystkim mówił o nim jako o człowieku.