Zaczynając tę wypowiedź, pragnę wyrazić swoje ogromne oburzenie wywołane faktem, iż album umożliwiający poznanie innej odsłony głosu naszego idola (przechodzącego wówczas mutację), posiadający niesamowicie piękne, doskonałe pod względem jakości utwory, stanowiący zarówno potężną dawkę energii, jak i będący okazją do wyciszenia się i kontemplacji nad przejmującymi balladami, jest tak haniebnie ignorowany przez grono użytkowników tego forum. Świadczy o tym nie tylko ograniczony wręcz do minimum odzew w tym temacie (
Lika,
kaem i reszta użytkowników zapoznanych z zasobem tej płyty - gdzie się podzialiście?), lecz także bardzo niskie lokaty zajmowane przez piosenki z niniejszego albumu chociażby w jednej z naszych forumowych zabaw. Dostąpiłem zaszczytu pisania jego „recenzji” jako pierwszy, postaram się więc wycisnąć z siebie ostatnie poty, by chociaż trochę zmotywować i zachęcić pozostałych fanów do tego, by zapoznali się z materiałem oferowanym przez, w mojej opinii,
najbardziej imponujący album nagrany przez Michaela -
Farewell My Summer Love (tak, liczę się z tym,
a nawet mam nadzieję, że za ten "najbardziej imponujący" posypią się głosy oburzenia

).
Przede wszystkim musimy poszukać odpowiedzi na pytanie, co jest powodem tak małej popularności tego albumu, pomijając brak jakichkolwiek chęci i samozaparcia niektórych fanów? Myślę, że jednym z głównych czynników, który wpłynął na owe, śladowe wręcz przejawy popularności tego arcydzieła, była jego bardzo słaba dostępność. Dzisiaj zawartych na nim utworów z powodzeniem możemy szukać na wielorakich kompilacjach piosenek Michaela, a pełną wersję, wraz z wariantami pierwotnymi, zdobędziemy, kupując przepięknie wydany zestaw wszystkich studyjnych albumów Michaela z okresu Motown „
Hello World! The Motown Solo Collection”. Przed pojawieniem się wspomnianego wydawnictwa
Farewell My Summer Love dostępny był jedynie na nośniku LP (owszem, w Niemczech pojawiła się wersja ze zmienioną okładką* zarówno w formie CD, jak i MC, jednakże ich liczba była znikoma, a dzisiaj jedyną drogę do ich zdobycia stanowią kosztowne aukcje). Nie możemy pominąć także faktu, iż album wydany został w 1984 roku, a zatem w czasie, kiedy
Thriller święcił swoje triumfy. Z tego też względu logicznym jest, że nie było dużego zapotrzebowania na jakiś tam „zaginiony”, jak go nazywa Wikipedia, album z czasów młodości Michaela – przeszedł on raczej bez echa (chociaż z singlami bynajmniej nie było aż tak źle, ale o tym później). Trzeba także wspomnieć, że nie jest to album z odrzutami, co to, to nie – pierwotnie miał on być wydany w roku 1974 (proces nagrywania odbywał się rok wcześniej), jednak, biorąc pod uwagę sukces, jaki odniósł nagrany przez braciszków „
Dancing Machine”, zrezygnowano z tego pomysłu. Oto, co pisze Don Waller o albumie:
„Prawdziwym zaskoczeniem nie było jednak samo odnalezienie przez Motown tych taśm, lecz moment ich odtworzenia. Okazały się być zaskakująco dobrej jakości. Oczywiście, musiały ulec pewnym zmianom i poprawkom, jednakże wokale Michaela pozostały”.
* niemiecka okładka albumu
Album promowały dwa single. Pierwszy z nich,
Farewell My Summer Love (
Call On Me na drugiej stronie singla), został wydany w maju 1984 i wspiął się na 38. miejsce w USA oraz 7. w Wielkiej Brytanii.
Girl You're So Together (na drugiej stronie singla
Touch The One You Love), wydany w lipcu tego samego roku, uplasował się na miejscu 33. w Wielkiej Brytanii.
Przedstawiłem pokrótce historię albumu, teraz "wypowiem" się może na temat jego zawartości.
Jak już pisałem wcześniej jest to mój ulubiony album
spośród wszystkich, jakie miałem okazję do tej pory w swoim życiu słyszeć, bijący na głowę pozostałe, rzekłbym nawet razem wzięte krążki, w których nagrywaniu brał udział Michael.
Według mnie jest to ewenement na skalę światową (śmieszne?) - żadna płyta nie porywa mnie i nie napawa optymizmem tak jak właśnie
Farewell My Summer Love. Mimo że po kilku pierwszych odsłuchaniach dominowały raczej wrażenia negatywne, niemiłosiernie irytował mnie ten "skrzeczący" głos i całą płytę (z wyjątkiem
Melodie, która oczarowała mnie na długo, zanim poznałem pozostałe piosenki z albumu) uważałem raczej za chłam i mdłą popelinę, szybko spostrzegłem, że otrzymałem zdecydowanie więcej, niż oczekiwałem. Spośród wszystkich piosenek znajdujących się na płycie potrafię wyodrębnić tylko numer 1, gdyby przyszło mi więc głosować w edycji NO poświęconej omawianemu albumowi
(która, mam nadzieję, odbędzie się już niezadługo), cierpiałbym katusze. Chociaż bardzo ciężko opisywać mi coś tak nienamacalnego, ulotnego i abstrakcyjnego, a zarazem wspaniałego, czym jest muzyka, postaram się krótko scharakteryzować każdą piosenkę albumu. Przed opisywaniem poszczególnych utworów warto wspomnieć, że każdy z nich występuje w dwu wersjach - "original mixie", czyli wersji z roku 1973 (jeszcze przed obróbką) oraz zmiksowanej wersji ostatecznej, która znalazła się na właściwym albumie. Różnice między nimi są dosyć istotne, toteż jeżeli ktoś zechce zapoznać się z albumem, porównanie między owymi wersjami jest wskazane chociażby w celu sprawdzenia, która z nich przypadnie nam do gustu bardziej. Osobiście więcej przyjemności doznaję, słuchając wersji ostatecznych z tego względu, że mają one bogatsze instrumentarium oraz więcej "powera", a i bardzo słyszalne jest, że "original mixy" zostały nagrane ponad 10 lat wcześniej, dlatego też w swoich opisach będę odnosił się wyłącznie do wersji ostatecznych.
1. Don't Let It Get You Down - piosenka idealnie sprawdza się w roli openera, gdyż traktuje o optymizmie, a więc już na samym początku zostajemy napełnieni pozytywną energią, której z pewnością nie zabraknie nam podczas dalszej, muzycznej wędrówki po albumie. Doskonały lek na chandrę i poprawę nastroju.
2. You've Really Got A Hold On Me - utwór ten, oryginalnie wykonywany przez grupę muzyczną "The Miracles", doczekał się coveru nie tylko samego Michaela, lecz także np. Beatlesów. W 1962 r. wspiął się na 8. miejsce listy Billboardu. Ta przepiękna ballada przemawia do mnie najbardziej w wykonaniu Michaela, który, interpretując ją w mistrzowski sposób, nadał jej odpowiedni, stonowany klimat.
3. Melodie - Panie i Panowie, oto piosenka, obok której nie można przejść obojętnie, stanowiąca apogeum młodzieńczych możliwości Michaela zarówno wokalnych, jak i interpretacyjnych. Posiada w sobie bezkresną, tajemną moc, której nie można odkryć w pełni, podczas jej słuchania doznaję niebiańskich rozkoszy i czuję się, jakby w duszy grały mi chóry anielskie. W mojej opinii jest to nie tylko niekwestionowany lider na tym albumie, lecz także najlepsza piosenka, z jaką w całym swoim życiu miałem do czynienia.
4. Touch The One You Love - radosny utwór, wyróżniający się skłaniającym do refleksji tekstem. Bardzo podobają mi się użyte w nim niebanalne zwroty, mające na celu zdefiniowanie stanu, w jakim znajduje się podmiot liryczny. W pewnym stopniu można porównać go do "She's out...", gdzie również jest mowa o niezrozumieniu i wybujałej dumie.
5. Farewell My Summer Love - utwór tytułowy, nie bez kozery został wydany na singlu, osiągając w miarę przyzwoite wyniki (chociaż mogłoby być lepiej), posiada bowiem piękną linię melodyczną i basową, słoneczny (w końcu tytuł zobowiązuje) klimat oraz... infantylny, aczkolwiek zabawny tekst. Ubóstwiam fragment, w którym Michael śpiewa
"... and maybe next year when you're out of school, you'll retuuurrrrnnn", z naciskiem na ostatni, ciekawie akcentowany wyraz.
6. Girl You're So Together - myślę, że głównym atutem tej piosenki jest ciekawa aranżacja i tak bardzo uwielbiana przeze mnie, chociaż zarazem niesamowicie cukierkowa linia melodyczna.
7. Call On Me - z przeprowadzonych przeze mnie "badań" i długotrwałych obserwacji wynika, że właśnie
Call On Me stanowi ulubiony utwór słuchaczy na tym albumie - być może przez wzgląd na dystynktywną, subtelną kompozycję bądź przenikliwy tekst?
8. Here I Am (Come & Take Me) - o rany, ten niepowtarzalny feeling i porywający beat sprawiają, że nie da się usiedzieć w miejscu podczas słuchania tej piosenki. Co z tego, że to cover, dopiero Michael nadał temu utworowi pikantny smaczek i wyraz - pozostali artyści, niestety, nie podołali temu wyzwaniu.
9. To Make My Father Proud - przecudnie zaaranżowana piosenka ze zniewalającym, dojrzałym wokalem Michaela, posiadająca wszystko, co powinno charakteryzować dobry utwór muzyczny oraz najbardziej oszałamiający bridge ever. Brawa dla gry instrumentów i chórku. O jednych z najpiękniejszych, wzruszających słów, jakie kiedykolwiek wydobyły się z ust Michaela, nie muszę chyba wspominać. Nie było można wybrać lepszej piosenki zwieńczającej prawdziwy majstersztyk, jakim bez wątpienia jest ta płyta.
Pozostaje mi więc żywić nadzieję, że chociaż jedna osoba przebrnęła przez ten post oraz, że moje wypociny zachęcą fanów, którzy jeszcze tego zrobić nie zdążyli, do tego, by zapoznali się z tym zapierającym dech w piersiach albumem. Bardzo ucieszyłoby mnie, gdyby ktoś zechciał podjąć na jego temat dyskusję. Pozdrawiam
