Z wielkim bólem serca zobaczyłam, że temat założony przez Wizzy został wsiorbany przez nasz poprzedni bezlitosny serwer.
Bardzo żałuję, bo był to temat bardzo bliski mojemu sercu, no i myślę, że każdy z wypowiadających się w nim włożył w swoją wypowiedź sporo serca.
Powiem szczerze, że kiedy dowiedziałm się, że cały temat wcięło, to mi się normalnie…. Słabo zrobiło.
Rzadko piszę długie posty, ale tego pisałam gdzieś tak…. Z połowę niedzielnego wieczoru.
I tak mi się smutno zrobiło, że tego tematu już nie ma….
Ale!
Nauczona doświadczeniem, że wsiorbać może mi wszystko i to w najmniej oczekiwanym momencie (w końcu często używam BlueConnect'a, którego gorąco nie polecam

), napisałam swojego posta w Word’zie.
I…. Zapomniałam go skasować.
Po raz pierwszy ucieszył mnie bajzer, jaki mam na swoim twardym dysku.
******
Powiem Ci Agatko, że obudziłaś wspomnienia....
Piękne wspomnienia....
Od wielu lat zastanawia mnie, co jest takiego w tych wszystkich pierdółkach, że człowiek chce je nadal trzymać i, co więcej, nadal je kolekcjonuje, choć już na pewno nie z takim zapałem i głupotą, jak kiedyś
"Głupotą", bo pamiętam czasy, kiedy każdy maleńki wycinek w gazecie, choćby dotyczył "odpadającego nosa", ciągnął mnie do sklepu po daną pozycję
Ale jest też sporo rzeczy, które po prostu tworzą nas.
Tworzą nasze życie, nasze emocje, nasze wspomnienia.
A ja lubię wspomnienia, bo choć wiele z nich nie jest przyjemnych, to jednak są i takie, które nawet teraz, kiedy o nich myślę, powodują u mnie dreszcze.
Pytasz o perełki kolekcjonerskie.
Tak sobie myślałam o tym wszystkim i stwierdziłam, że czasem to, co jest faktycznym okazem z punktu widzenia profesjonalnego kolekcjonera, dla mnie jest tylko kolejną pozycją za szybką.
Z drugiej strony, jest kilka pozycji, które są mi z pewnych względów szczególnie bliskie, choć tak naprawdę nie są jakimś cudem.
No to moja kolej, w takim razie....
W pierwszej kolejności moje CD- jest tego trochę, ale mogło by być o wiele więcej.
To niejako moje oczko w głowie, więc poluję dalej- co i rusz można coś ciekawego ustrzelić:
Większość tych CD to efekt polowań po sklepach i aukcjach.
Doświadczenie nauczyło mnie, że nawet taki nasz Empik potrafi zaskakiwać czymś „fajowym”- stąd moje odwiedziny kończą się zawsze dogłębnym splądrowaniem półek z literką „J”.
CD, które są mi szczególnie bliskie to wydania japońskie „In the Closet”, „Remember the Time” i „Black or White” (chociaż Michael wcale nie śpiewa na nich po Japońsku, a szkoda

)
Wydawnictwa z serii „Limited”, czy też o innej, równie dobrze przyciągającej kolekcjonerów, nazwie oraz wydawnictwa filmowe:
W tej dziedzinie w zasadzie kuleję.
Moim oczkiem w głowie jest amerykańskie wydanie „the Ultimate Collection”, które przywiozła mi da Wizzy (

) i specjalne trójmymiarowe wydanie „Dangerus”, które posiadają chyba wszyscy starzy wyjadacze, a które mi osobiście trafiło się, jak ślepej kurze ziarno.
Po prostu- ktoś chciał sprzedać, więc kupiłam- nie miałam pojęcia co to, ale ładne było
Winyle:
To dziedzina, która zauroczyła mnie dopiero niedawno, więc i kolekcja niewielka.
Najfajniejsze jest to, że większości tych płyt nigdy jeszcze nie słuchałam, ale co mi tam.
Obiecuję sobie, że kupię sobie w końcu gramofon z prawdziwego zdarzenia. Na Bambino bym Michael’a chyba jednak słuchać nie chciała….
Szczególną sympatią darzę płytę „We are the World”, którą wraz z tatą wydłubaliśmy na tzw. brokancie (z polska nazywane przez nas „barachołką”- zgadnijcie dlaczego

) w Brukseli, gdzieś w okolicy roku 1987. Wtedy jeszcze nie bardzo mi Michael pasował, nawet nie wiedziałam, że ma coś z tą płytą wspólnego.
W zasadzie to nawet nie wiedziałam, że taka płyta istnieje, ale mój tata wiedział i się uparł, że ją kupi no tośmy kupili
W roku 2002, kiedy wyprowadzałam się z rodzinnego domu, uśmiechnęłam się baaaaaardzo szeroko do moich rodziców, żeby mi tę płytę dali. No którz oparłby się mojemu uśmiechowi, co?
Winyl „Ferwell my Sumer Love” był z kolei w moim rodzinnym domu od zawsze.
No poważnie- nie mam pojęcia kto, kiedy i gdzie go kupił, ale był. Tu też musiałam być grzeczna przez jakiś tydzień, żeby rodzice zrzekli się do niego swoich praw.
„I just can’t stop loving You” i „Bad” to z kolei płyty, które w końcówce lat 80’s otrzymała moja siostra na gwiazdkę.
Była co prawda fanką Madonny, ale widać Michael’a też trochę lubiła.
A może i nie lubiła, ale moi rodzice o tym nie wiedzieli….?
No, grunt, że te płyty u niej były, więc też się trochę musiałam do niej naszczerzyć, żeby mi je podarowała.
Pamiętam, że kosztowały mnie nowiutką puszkę do herbaty, która uzupełniła jej kolekcję. No, z siostrą nie ma zmiłuj- deal jest deal.
Wydawnictwa papierowe to istny kosz na śmiecie, w którym zaleźć można pozycje bardzo ciekawe, no i takie, które mam nie wiadomo w sumie po co:
A’propos wydawnictw papierowych- wrzuciłam do tego zdjęcia flagę, która nijak nie jest papierowa (żeby nie było

), ale mi się na żadnym innym zdjęciu zmieścić nie chciała.
Ta flaga to jeden z naszych „supporting item”, których używaliśmy podczas naszej Demonstracji w 2005 roku.
W tej grupie kolekcjonrskiej, oprócz kilku fanzinów z różnych krajów, mam również dwa wydania, które są dla mnie szczególne.
Pierwsze to „Dancing the Dream”, które otrzymałam (znów) od da Wizzy (

), „co by mi dobrze służył”.
Przy pierwszej wizycie, nic mi nie mówiąc, Agatka najwyraźniej zrobiła rozeznanie, czy oby na pewno będę tę książkę traktować z należytym szacunkiem. Przy drugiej wizycie, książka była już moja. Agatko, dbam o nią, jak o swoje własne psiulki.
Taką moją drugą perełką jest książka pt. „Michael Jackson and the Jacksons Live on Tour in ‘84”, wydana w 1984 roku.

Ta książka to prawdziwe wspomnienie moich najcudowniejszych lat- wygrzebałam ją z antykwariackiego kosza w Meksyku za jedyne 52,28 Peso- aż grzech, że tak tanio.
Wydanie bardzo ładne i schludne- pięknie ilustrowane.
O „Moja Historia, czyli jak fotografowałem Króla” nawet nie wspominam, bo mi ciarki po plecach przechodzą…..
Wycinki:
To piękny okres w moim życiu- dokładnie tak, jak pisała the Wiz.
Cóż to były za czasy, kiedy MUSIAŁO się mieć wszystko, jak przy linijce- pięknie, schludnie i kolorowo….
Czasy zeszytów mnie ominęły- od razu przewalałam wszystko do segregatorów- jakoś tak…. Bo ja wiem? Może myślałam futurystycznie

W sumie podzieliłam wszystko na kilka segregatorów, które zatytułowałam: wycinki, stronice, teksty i plakaty.
Czort wie, dlaczego tak….
Są tam artykuły z różnych stron świata, często w jakiś dziwnych językach, których nijak nie rozumiem. Ale przecież nie to było ważne

W tym dziale mam taką jedną „zdobycz”, która choć w zasadzie jest nijaka, to jednak cieszę się z niej, jak dziecko.
Jest to plan sektorów podczas koncertu Michael’a w Warszawie.
Pamiętam, że ten plan wisiał u nas na uczelni w gablotce.

Zdaje się, że można tu było kupić bilety na sektor VII (bo ten właśnie zaznaczony jest na planie). Zapuszczałam żurawia na ten plan przez ładnych parę tygodni. Potem minął koncert, a ten plan nadal tam wisiał.

I pomyślałam sobie, że pewnie przyjdzie jakaś pani Gienia i go w końcu ściągnie i do śmieci wyrzuci…. Więc się nim zaopiekowałam.
No i gadżety, czyli to, co każdy młody fan Michael’a lubi chyba najbardziej:
Cóż tu wymieniać….?
Chyba wszystko cieszy moje oko tak samo bardzo.
Kurtkę „Thrillerówkę” zna już chyba połowa MJ Polish Team, bo to w niej fotografowały się nasze MJówki podczas Demonstracji w zeszłym roku.
Przyjęło się mówić, że MJówki naród biedny, bo wszyscy w jednej kurtce latają
Ale za to serca mamy wielkie
Thrillerówka trafiła do mnie jakąś taką drogą mocno okrężną. Dostałam ją na imieniny od Anety, która z kolei wynegocjowała ją od babki, z którą pracowałyśmy podczas pewnej imprezy w Hotelu Gołębiewski w Białymstoku. Ów kobitka była zawodowym choreografem i ceniła sobie Michael’a do tego stopnia, że w latach 80’s , przywiozła sobie ze Stanów kurteczkę, co by fajnie było.

Potem wydoroślała….
A ja nie.
Kubeczki Pepsi z czasów „Dangerous World Tour”… to też moja osobista historia. Te kubeczki to kolekcja (taka trochę szmelcowata

), którą można było w roku 1993 zdobyć w dwojaki sposób- albo zamawiając powiększony zestaw w BurgerBoy’u (takie coś a’la meksykański McDonald’s

) albo zbierając z uporem maniaka kapsle i nakrętki od butelek Pepsi, a potem wymieniając je w sklepie.
Te kubeczki też mają różną historię- dwa z nich dostałam w prezencie od mojej przyjaciółki Ixchel, której dziadek prowadził kilka ośrodków imprezowych i na polecenie wnuczki kupował tylko Pepsi (Ixchel też była gigant fanką Michael'a, zresztą była również Jego naśladowczynią i nie boję się napisać, że najlepszą meksykańską naśladowczynią Michael'a w tamtych czasach

). Trzy kolejne kubeczki to efekt mojej imieninowej wyprawy do BurgerBoy’a wraz z rodziną. Niestety moja siostra nie chciała zestawu, więc brakowało mi wciąż jednego kubeczka, co przeżyłam nieludzko.
Brakujący kubek dostałam od swojego trenera siatkówki. Obiecał mi go za dobry mecz i słowa dotrzymał
W kolekcji jest też puszka po Pepsi… z logo Dangerous.
To puszka, która również ma swoją historię- kosztowała mnie dokładnie 45 Centów meksykańskich- pamiętam jak dziś
Byłam goła, więc zapożyczyłam się u mamy, bo takiej okazji przepuścić przecież nie mogłam.
Długo tak się na tę Colę patrzyłam, aż ją w końcu postanowiłam wypić.
Z czasem, dorobiłam jej jakiegoś dziwnego walkmana i słuchawki (był jeszcze kapelusz, ale się gdzieś zapodział)- dziadostwo, ale co zrobić, że człowiek za młodu ma takie dziwne pomysły?
Dodatkowo: dwa flakoniki Michael’owych perfum (mam nadzieje, że to co tak w środku śmierdzi to efekt zmian chemicznych następujących z upływem czasu, a nie autentyczny zapach, promowany przez Michael’a

), trochę calling- cards, jakiś kubeczek…....
No i na koniec takich kilka moich oczek w głowie, a to znów ze względu na sentymenty:
Tu między innymi zdjęcie mojego taty przy gwieździe Michael’a.
Niestety nie mam jego zdjęcia przy łapkach Michael’a, bo mój tata stwierdził, że dużo tego było i nie miał czasu szukać- długo mu tego nie darowałam.
Autograf Jennifer Batten, który otrzymałam podczas jej wizyty w Warszawie, bodajże rok, czy dwa lata temu- fajowa babeczka
Oczywiście bilety z koncertów, jakaś bransoletka upoważniająca do wstępu na stadion i kopie wyroku sądowego z zeszłego roku.
To, co ma dla mnie chyba największą wartośc w sensie kolekcjonerskim i co zarazem zawsze powoduje u mnie dreszczyk, to ta kopia dokumentu:

To kopia pisma przefaksowanego z warszawskiego World Trade Centre do Tel Awiwu (dokładne miejsce pozostawię dla siebie

), 29 stycznia 1998 roku.
Pismo jest podpisane przez Michael’a i zaświadcza, że Amnon Shiboleth został upoważniony do reprezentowania Jego interesów związanych z budową parku rozrywki w Polsce.
Do tego świstka co i rusz pozwalam sobie wzdychać- pal sześć, że mam 28 lat
Agatko, obudziłaś wspomnienia, obudziłaś we mnie małą dziewczynkę….
Idę sobie już….
Idę powycinać i podoklejać wycinki, które nagromadziły mi się przez ostatnich kilka lat, a którymi do tej pory nie miałam czasu się zająć
******
Wiem, że nic, co się raz napisało od serca nie jest możliwe do odtworzenia w identycznej formie, ale może jednak udało by się tym, którzy tu swoje posty umieścili, jeszcze raz przelać swoje myśli na ekran komputera….?
Agatko, do Ciebie moja prośba kierowana jest w szczególności, bo to Twoje wypowiedzi spowodowały u mnie dreszcz emocji i wspomnienia.
