kaem pisze:Invincible i wśród fanów wzbudza różne reakcje, często dalekie od zachwytu, ale do poziomu psów jeszcze w dyskusjach nie doszliśmy, hehe.
Może skrobnij coś o tym koncercie w Hiszpanii, tylko w głównym dziale, bo tu to o czym innym zacz. Chętnie poczytam.
Główny to chyba tutaj. W tym temacie może być? Przejrzałem trochę to forum i tak czytam co tu młodzież wypisuje i temat "Wasze spotkania z Królem"

najbardziej mi się spodobał. Recenzji pisał nie będę, bo koncert był dawno, więc już nie pamiętam o której wyszedłem na niego z domu, jakie buty miałem na sobie itd. Tylko trochę refleksji.
W swoim życiu byłem już na setkach koncertów. Po części bo taka praca, takie hobby, takie życie. Jedne były na wielkich stadionach, inne w małych klubach. Na jednych było świetnie pod względem organizacji występu na innych pod względem publiczności, jeszcze kolejne były nudne lub odegrane na pół gwizdka, przy szwankującym nagłośnieniu, muzycy się niezbyt angażowali w to co robią lub... jeszcze tysiące innych historii.
Koncert Michaela był niesamowity i robił piorunujące wrażenie. Wielki pod każdym względem, scena, choreografia, Michael i ludzie. Jackson podczas koncertu live na scenie, to obiekt który naprawdę miło się ogląda i który chce się oglądać. 1992 rok. Miałem wtedy coś z 14 czy 15 lat i nie pamiętam już z koncertu wiele, ale wrażenie zrobił na mnie dosyć mocne. Koncert jak i sam Michael i ... fani pod hotelem. Wrażenie pokoncertowe było na tyle silne, że następnego dnia poleciałem do sklepu po jego płytę. Dangerous właśnie. Tekst Keep The Faith mnie rozwalił. A Who Is It i Why You Wanna Trip On Me leciały wtedy u mnie obok muzyki GN'R i Aerosmith non stop coś przez parę miesięcy. Zresztą cała Dangerous to płyta - perła, na której nie ma ani jednej piosenki typu "zapychacz".
MJ to Fenomen jakich mało - w pozytywnym sensie. Składa się na niego wiele czynników, jego muzyka jest tutaj tylko jednym z nich. Wydaje mi się, że na Was równie silnie co muzyka, (z tego co zauważyłem po przeczytaniu paru tematów) działa jego wygląd zewnętrzny

, styl życia, osobowość, sposób bycia, pewnie jeszcze taniec, sposób w jaki się ubiera i nie wiem co jeszcze.
Dla mnie Fenomenem są też jego fani. Pierwszy taki szok przeżyłem jeszcze przed koncertem. Miałem to dziwne "szczęście" przechodzić ulicą obok jego hotelu, bo tak jakoś po drodze do domu mi było. Idę, a tu się nie da przejść. Setki dzieciaków z transparentami zablokowało całą ulicę i skandowało jego imię. Później znalazłem się na koncercie. Byłem niemalże pod samą sceną. Wyszedł MJ, a wszyscy wokół nagle nie w krzyk, ale we wrzask. I wokół setki płaczących na jego widok osób. Nie wiem czy tak było na całym stadionie czy to ja akurat ulokowałem się w takim miejscu, gdzie stały bardzo...entuzjastyczne osoby. Nigdy wcześniej na żadnym koncercie czegoś takiego nie widziałem. Zawsze mnie zastanawiało to, kim on dla was jest i to jak go odbieracie, bo normalnych ludzi, nawet jeśli są wielkimi artystami tak się z reguły nie traktuje. Teraz gdy był ten cały jego proces, oglądałem mimochodem (nie to, żebym się jakoś specjalnie przyglądał) jakiś reportaż o fanach, którzy opowiadali, że cały czas się modlą, porównywali go do Boga, któraś fanka miała w domu zrobione coś w rodzaju jego kapliczki gdzie paliły się świece i to nie były 10 letnie osoby, tylko takie w granicach lat trzydziestu jak nie więcej. To nie wygląda zdrowo

. Otaczanie kogoś kultem religijnym. Nie mówię, że z wami jest coś nie tak, tylko coś mi się wydaje, że niektórzy lekko przesadzają i uważają go za kogoś kim on nie jest i przypisują mu rolę jakiej nie pełni. Z drugiej strony to szczęściarz, bo jaka inna oskarżona gwiazda mogłaby liczyć na TAKIE poparcie ze strony swoich fanów jak on. Trzeba mieć w sobie coś, żeby tak ludzi do siebie przyciągać i to nie tylko trzynastolatków, ale i ludzi dorosłych, samodzielnie i rzeczowo myślących (mam nadzieję).
Na koncertach rockowych zazwyczaj jest tak, że przychodzą fani, obejrzą, trochę pośpiewają, trochę potańczą, koncert się kończy, idą do knajp, albo rozchodzą się do domów. Oczywiście zdarzają się różne pojedyncze sytuacje, że jakaś rozhisteryzowana fanka chce wedrzeć się do pokoju hotelowego jakiegoś muzyka, różne rzeczy w życiu widziałem. Natomiast fani MJ idą pod jego hotel g r o m a d n i e gdzie koczują całą noc. I biją się o wyrzucony przez okno kwiatek. Z mojego punktu widzenia to trochę śmieszne. Sam w dzieciństwie miałem paru idoli, bywałem na ich koncertach, które w jakiś sposób przeżywałem, ale nigdy nie poszedłbym stać pod ich hotelem i to cały dzień czy noc. No może tylko wtedy, gdyby Elvis z Lennonem zmartwychwstali i pojawili się na balkonie jakiegoś hotelu. Pewnie poszedłbym zobaczyć i spytać jak się mają.
Rok po koncercie MJ zaliczyłem koncert GN'R. Był dokładnie w tym samym miejscu na tym samym stadionie. Właściwie pod każdym względem mógł konkurować z MJ. Ogromna scena, świetne nagłośnienie, zresztą wszystko wielkie i świetne, bo tacy w tamtych czasach byli Guns N'Roses. Atmosfera też była niesamowita, z tym, że nikt na ich widok się nie rozpłakał i zamiast krzyków I love you latały w powietrzu prezerwatywy, staniki, fucki i tradycyjnie czerwone róże. No i wszyscy śpiewali i śpiewali, i... śpiewali, w sumie cały ten koncert za Axla zaśpiewała publiczność. A później zamiast pod ich hotel, bo i po co? towarzystwo wyległo na ulice obsiadając wszystkie czynne i... nieczynne bary. Po takim koncercie przez kilka dni dochodziło się do siebie. I właśnie te dwa koncerty były jednymi z najlepszych na jakich w życiu byłem. MJ - bo w wyniku obcowania z otaczającą mnie setką krzyczących fanów, przez 3 dni nic nie słyszałem. GN'R bo po zaśpiewaniu całego koncertu za Axla przez 3 dni nie mogłem mówić

.
kaem pisze:ale do poziomu psów jeszcze w dyskusjach nie doszliśmy, hehe
Faktycznie, może i nie wysiliłem się zbytnio w swojej ocenie. Mogłem napisać że zszedł ... ( a nie ważne), czy coś innego. Ale psy - cudowne stworzenia, sam mam dwa i byle komu bym zejść na nie, nie dał.
Widzę, że dyskusje na temat tej płyty też już tutaj mieliście. Przeczytałem i jak najbardziej zgadzam się z tym jak SUNrise widzi tę płytę. Ja tak samo nie jestem zadowolony z muzycznego kierunku jaki MJ obrał wraz z ostatnią płytą. Stracił przez to w oczach wielu ludzi, którzy obracają się w rejonach muzyki rockowej, nie tylko w moich czy SUNrise, ale pewnie jest sporo takich osób. Za to zwrócił na siebie uwagę tych co słuchają r'n'b, soul. Sam gdy zacząłem słuchać tego albumu, to po którejś piosence z kolei, aż musiałem sprawdzić żeby się upewnić czy to na pewno jego płyta. Nie chodzi tylko o gatunki muzyczne, ale też teksty. Byłem przyzwyczajony do tego, że Michael w swoich tekstach sięga po coś innego niż oklepane frazesy. Sam seks nie jest nudny, ale piosenki o nim zwłaszcza w repertuarze wykonawców rap, r'n'b, pop i pokrewnych - owszem tak. Poza tym jedna Janet Jackson wystarczy. Michael nie musi iść w jej ślady. Każdy idiota, który chociaż raz to robił potrafi napisać piosenkę o seksie. Jednak o wiele ciekawsze jest spróbować wyrazić w tekście to co myślisz, napisać o tym co cię otacza i o niektórych sprawach składających się na rzeczywistość.
Trudno. Nie da się wszystkim dogodzić. Jednak najważniejsze jest to, żeby tworzyć w zgodzie z sobą, być prawdziwym wewnątrz. Jeśli Michael nagrał taką płytę nie dlatego, że jest artystą przeżartym komercją (czyli że ten typ muzyki w Stanach się dobrze sprzedaje), lecz dlatego, że tak wtedy czuł i miał taką a nie inną potrzebę, to ok. Nie wiem jak z nim było więc nie mnie tu wyrokować. Inną sprawą jest to, że takie zmiany (jak w przypadku Invincible MJ) rzadko robią artyście dobrze. Ludzie słuchają tego co lubią. Muzyki słucha się dla muzyki, a nie dla artysty (przynajmniej w moim przypadku). Gdyby teraz grupa Aerosmith nagrała płytę z dźwiękami r'n'b czy rap to mimo tego, że mam całą ich dyskografię, tej jednej płyty bym nie kupił.