rozdz. 7 - Małżeństwo i dzieci
W pewien piękny jesienny wieczór zrobiliśmy sobie wycieczkę autem. Przez moją głowę przebiegało tyle myśli, których nie potrafiłem wypowiedzieć. Od czasu do czasu rzucałem Kate, która siedziała obok, pełne podziwu spojrzenie. Miała włożony za ucho biały, pachnący kwiat, który przepięknie odcinał się od jej falujących, czarnych włosów. Jej biała garsonka była nienagannie czysta, a złote kolczyki połyskiwały w poświacie księżyca. Przez jakiś czas jechaliśmy przed siebie, w końcu znalazłem spokojne miejsce pod drzewami i zaparkowałem. W oddali kukał puszczyk co uważa się za dobry znak.
- To lato z tobą było przepiękne Kate- powiedziałem.
Rozmawialiśmy, a czas uciekał tak szybko, że nim zauważyliśmy była już północ.
- Zawiozę cię lepiej do domu Kate.
Kate skinęła zasmucona i przymknęła oczy. Obydwoje nie chcieliśmy by ten wieczór się skończył. Nachyliłem się żeby ja pocałować, a potem się zatrzymałem.
- Katherine - powiedziałem poważnym tonem.
Spojrzała na mnie, a ja mówiłem dalej.
- Czy zechcesz zostać moją żoną?
Kate zaczęła drżeć jak tej nocy, gdy tańczyliśmy po raz pierwszy. Delikatnie pocałowałem jej usta, a potem przytuliłem ją, aż drżenie ustało.
- Tak? Chcesz? - spytałem jeszcze raz.
- Tak - odpowiedziała niemal bezgłośnie.
Patrzyłem na jej twarz, złotą skórę i łagodne, brązowe oczy, w których igrało światło księżyca i poczułem się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Poślubię kobietę, o której marzyłem przez cale lato. Byłem pewny, że będzie dobrą żoną i stworzymy wspaniałą rodzinę.
W listopadzie 1949 roku urządziliśmy wesele w małym gronie - tylko rodzina- dla mnie to było w porządku- chciałem przecież tylko Katherine.
Wkrótce oczekiwała naszego pierwszego dziecka, ja myślałem o kupnie domu. Niestety stać nas było tylko na mały domek w Gary, ale ponieważ chciałem mieć tylko dwoje dzieci, uważałem, że wystarczy nam miejsca. Moje oszczędności i pieniądze od ojczyma Kate pozwoliły na zakup domu przy Jackson Street, a potem kupiliśmy to czego potrzebowaliśmy najbardziej: lodówkę, kuchenkę i łóżko.
Kate chciała mi gotować moje ulubione potrawy. Gotowała bardzo dobrze i przy tym starała się ciągle czegoś nowego uczyć. Zrobione przez nią mięso rozpuszczało się w ustach, a wszystkie potrawy były w wyrafinowany sposób doprawione. Gdy wracałem z pracy jedzenie było już gotowe. Czasami przygotowywała dla mnie talerz, stawiała na czystym miejscu i uciekała do kuchni, żeby obserwować czy mi smakuje.
- Kate chodź osiądź - mówiłem.
- Tak jest w porządku Joe. Lepiej tutaj zostanę - odpowiadała.
Dopiero po kilkakrotnych naleganiach siadała w końcu przy stole, żeby coś zjeść.
Była naprawdę bardzo nieśmiała. Ale powiedziałem jej, po paru latach, że była najlepszą kucharką w okolicy. W żadnej restauracji na świecie nie jadłem tak dobrze, jak u Katherine. Dom utrzymywała w perfekcyjnym porządku. Byłem taki dumny z mojej żony.
Narodziny pierwszego dziecka trwały dwie długie, pełne bólu noce. Przy porodzie pomagał lekarz, moja ciotka i mama Kate. (W tamtych czasach w południowych stanach czarni nie byli zabierani do szpitala). Czekałem na zewnątrz i wpatrywałem się co chwila w okno. W końcu nasze pierwsze dziecko przyszło na świat, dziewczynka. Byłem strasznie szczęśliwy i dumny, w końcu zostałem po raz pierwszy ojcem.
Początkowo chciałem mieć bardziej chłopca, ale Maureen, jak nazywaliśmy później Rebbie, była tak cudowna, że od razu się w niej zakochałem. Jak na takie maleństwo miała niezły temperament. Krzyczała tak głośno, że było ją słychać w całym domu. Moja córka uświadomiła mi również, że muszę być teraz odpowiedzialny. Byłem zdecydowany postarać się o lepiej płatną pracę w stalowni, żeby jej i Katherine niczego nie brakowało.
W końcu przyszedł czas naszej wyprawy łowieckiej. Ja i moi dwaj bracia przyrodni od dawna się z niej cieszyliśmy. Pojechałem z Gary do Akanas, gdzie nocowaliśmy pod gołym niebem. Rankiem założyliśmy nasze buty z cholewami i ruszyliśmy z naszym ekwipunkiem w drogę. Nigdy nie byłem tak głęboko w lasach, ale mój brat przyrodni był już doświadczonym traperem. Zrobiliśmy przystanek nad szeroką rzeką. Tutaj była łódź, która należała do przyjaciela brata.
- Wiecie co? Tutaj ustawimy nasze wędki, popłyniemy rzeką wzdłuż, a gdy wrócimy znajdziemy złapane ryby. - zaproponował brat przyrodni. Wypakowałem sprzęt do wędkowania ale ku naszemu rozczarowaniu stwierdziliśmy, że zapomnieliśmy najważniejszego - przynęty. Ale brat znalazł wyjście
- Hej Joe - powiedział - weź broń i ustrzel jakiegoś ptaka. Użyjemy jego mięsa na przynętę. Ja popłynę łódką na rzekę. Ty zestrzelisz ptaka z drzewa tu na brzegu, a jeśli wpadnie do wody to go wyłowię.
Mój ulubiony brat przyrodni wskoczył do łodzi. Gdy był w połowie rzeki krzyknął:
- Widzisz tego ptaka tam na drzewie?
- Jasne - odparłem.
Młodszy brat pozostał w dole rzeki na brzegu, łódź dryfowała po mojej lewej w wodzie. Ptak ćwierkał po prawej na jodle. Wycelowałem w jego serce i nacisnąłem spust. Pach!
Kula przeszła przez ptaka ale potem z głuchym hukiem odbiła się od pnia drzewa.
- OOO zostałem trafiony! - wrzasnął mój brat.
Wszystko odbywało się jak w zwolnionym tempie. Z niedowierzaniem patrzyłem jak mój najlepszy przyjaciel wpada do wody. Wskoczyłem do wody i chociaż mój brat był dużo większy i cięższy ode mnie, miałem w sobie tyle adrenaliny, że wyciągnąłem go na brzeg. Tu położyłem go ostrożnie na trawie.
Mocno krwawił z głowy. Odłamki kuli trafiły go pod okiem. Drżały mi kolana ze strachu i nerwów, gdy nieśliśmy do do auta. Jego krew pokryła moja koszulę, cały czas krzyczał, jakby miał umierać.
W szpitalu wyjaśniłem siostrze i lekarzowi, że przez przypadek go postrzeliłem ale nie chcieli mu pomóc. (To były lata czterdzieste i jeśli ktoś był czarny...) Chcieli się nas jak najszybciej pozbyć, a ja wiedziałem, że nie ma najmniejszego sensu oponować. Obojętne jak ciężko ranny jest mój brat, oni mu nie pomogą.
Musiałem szybko podjąć jakąś decyzję, żeby się nie wykrwawił. I nagle przypomniałem sobie o pewnej bogatej, białej kobiecie, która mieszkała w pobliżu szpitala (przypominacie sobie córkę właściciela plantacji?). Ona była spokrewniona z moją mamą i znała naszą rodzinę od dawna, chociaż nie przyznawała się, że jest w jakiś sposób związana z czarnymi.
Była jednak naszą ostatnią nadzieją. Zamieniłem się szybko z młodszym bratem na koszule, wskoczyłem do auta i odjechałem w kłębach kurzu ze szpitalnego parkingu. Zatrzymałem się przed bramą domu tej starszej damy, pobiegłem do drzwi i zadzwoniłem. Wydawało mi się, że minęła wieczność, zanim otworzyła. Pospiesznie wyrzuciłem z siebie moją prośbę. Słuchała uważnie.
Idziemy - powiedziała. Otworzyłem jej drzwi samochodu, gdy- utykając o lasce- do nich podeszła.
Gdy zobaczyła mojego rannego brata leżącego na brudnym parkingu przed izbą przyjęć, poszła ze mną do najwyżej postawionej osoby w szpitalu. Znała wszystkich z imienia bo przecież byli sąsiadami i wyjaśniła im,że muszą zając się moim bratem przyrodnim, ponieważ należy do jej rodziny.
A Joe jest moim bratankiem - powiedziała.
Lekarze od razu zrobili się uprzejmi i obiecywali zrobić, co tylko możliwe.
Gdy zajęli się moim bratem i zaszyli rany, lekarz powiedział, że nie uda się uratować oka.
- Ale możemy mu wstawić szklane oko, które będzie się poruszać jak będzie ruszał głową- powiedział, chcąc mnie chyba pocieszyć.
Trzy tygodnie później brat dostał szklane oko. Ponieważ mięśnie powiek były uszkodzone efekt był tylko połowiczny i można było zauważyć, że nowe oko nie było prawdziwe. Mimo wszystko wyglądało to lepiej niż pusty oczodół. Mój ojczym i matka moich braci przyrodnich byli wściekli. Zostałem uznany za winnego wypadku i, mimo że pokryłem wszystkie koszty leczenia, byli zdania, że to nie był wypadek tylko celowe działanie. Ale mimo to troszczyłem się o mojego brata, w końcu był moim przyjacielem. Doszedłem też do porozumienia z jego dziewczyną- to była przecież siostra mojej żony. Niestety nasze stosunki stały się bardziej zdystansowane. Nie było wprawdzie kłótni, ale nie było też już nigdy tak jak wcześniej.
Ożenił się z siostrą mojej żony i został moim szwagrem. Miałem nadzieję, że przez to coś się zmieni. Zrobiłem wszystko, żeby mu wynagrodzić to nieszczęście. Zapłaciłem za szklane oko, które było bardzo drogie i bardzo go przepraszałem, ale to wszystko na nic się nie zdało.
Kate była znowu w ciąży. Nasze drugie dziecko miało się urodzić już w szpitalu i gdy zaczęły się bóle, musiałem podjąć ciężką decyzję. Jeżeli wziąłbym dzień bezpłatnego urlopu zabrakłoby mi pieniędzy na spłatę hipoteki nie mówiąc już o pieluchach i lekarstwach dla Kate i naszych dzieci. Poszedłem więc do pracy, a zamiast mnie, do szpitala pojechała moja mama i siostra. Zaraz na pierwszej przerwie zadzwoniłem do szpitala i dowiedziałem się z ulgą, że drugie rozwiązanie nie było już takie ciężkie i nie trwało tak długo jak pierwsze. Dziecko, nasz pierwszy syn było zdrowe, przyszedł na świat dokładnie w urodziny mojej żony.
Po skończonej szychcie natychmiast do nich pojechałem. Daliśmy mu na imię Sigmund Esco. Tato, który później przyjechał do nas z Oakland, nazywał go po prostu "Jackson Boy, a potem z czasem stworzyło się "Jackie". W końcu miałem syna, o którym marzyłem i moja rodzina idealnie odpowiadała moim wyobrażeniom.
Mamy chłopca i dziewczynkę, teraz jesteśmy prawdziwą rodziną- powiedziałem do Kate.
Ale niecały rok później moja żona była znowu w ciąży. No tak, czy można było oczekiwać czegoś innego po facecie takim, jak ja? Znowu mieliśmy chłopca, Toriano, którego później nazywaliśmy Tito.
Teraz musiałem jednak zacząć zarabiać prawdziwe pieniądze, bo potrzebowaliśmy dużo mleka i warzyw. Idąc za przykładem moich rodziców, zapewniałem moim dzieciom każdego dnia łyżkę tranu. Śmialiśmy się z ich komicznych min, gdy go dostawali.
W końcu w stalowni zostałem operatorem dźwigu. Praca sprawiała mi przyjemność i dawałem z siebie wszystko, ale układy były ciężkie, bo ciągle ktoś był zwalniany i również ja tego się obawiałem. Zawsze szukałem jakiejś pracy dorywczej, gdyż miałem przecież do wyżywienia rodzinę. To nauczyło mnie, żeby zapewnić dzieciom odpowiednie wykształcenie, żeby nie musiały później pracować w takich miejscach jak ja.
Ponieważ jeszcze ciągle wierzyłem w karierę w showbiznesie, w każdej wolnej chwili ćwiczyłem grę na gitarze i śpiewałem. Gdy siedziałem na dźwigu, pisałem piosenki, bo chciałem utworzyć zespół. Czasami byłem tak zmęczony, że zasypiałem podczas pracy, ale marzenie o dniu, kiedy stanę na scenie trzymało mnie w pionie.
Śpiewanie przychodziło mi lekko, wpoił mi to ojciec jeszcze jak byłem chłopcem. Jednak gra na instrumencie nie była już taka łatwa. Na szczęście im dłużej ćwiczyliśmy, nasza grupa (którą nazwałem "The Falcons") stawała się coraz lepsza. Po paru miesiącach mieliśmy pierwszy występ na Party w naszej miejscowości i potem zespół stał się tak lubiany, że graliśmy na wszystkich możliwych imprezach w Gary. Zarabialiśmy przy tym jeszcze trochę dolarów, występowaliśmy przy tym w klubach nocnych.
Mniej więcej w tym czasie napisałem piosenkę "Tutti Frutti". W niedługim czasie po tym Little Richard przypadkowo napisał swój wielki hit o tym samym tytule. Mógłbym teraz stwierdzić, że ukradł mi ten tytuł, ale nie zrobię tego, bo w międzyczasie zaprzyjaźniliśmy się. Poza tym on ma złote serce i pomaga innym twórcom tak, jak może.
Po jakimś czasie Katherine była znowu w ciąży. Lekarz próbował ją namówić na aborcję, ale to dla nas obojga nie wchodziło w grę. Byliśmy za bardzo rodzinni. I tak przyszło na świat następne dziecko. Gdy byłem na nocnej zmianie, mój współpracownik krzyczał:
Joe masz znowu chłopca!
Ucieszyłem się i zaraz pojechałem do szpitala. Mama i dziecko czuli się dobrze. Jermaine LaJuane leżał w ramionach Katherine i wywijał swoimi miniaturowymi piąstkami.
Wow!- powiedziałem.
Mocny jak mały King Kong. Ale uwierzcie, po narodzinach Jermaine'a musiałem pracować jak oszalały, żeby wyżywić moją coraz bardziej rozrastającą się rodzinę. Dzięki Bogu dopisywało mi zdrowie i nigdy nie byłem poważnie chory. Niektórzy moi koledzy umierali z powodu ciężkiej pracy na raka i inne ciężkie przypadłości.
Któregoś dnia Jermaine poczuł się strasznie źle i musieliśmy zawieźć go do szpitala. Lekarz powiedział, że ma zapalenie nerek. Ja i Katherine nie mieliśmy oczywiście pojęcia co to oznacza. Wyjaśnił nam, że jest to choroba nerek, z której na szczęście niemowlęta w wielu przypadkach wyrastają. Jermaine musiał jednak zostać w szpitalu. Odwiedzaliśmy go tak często jak to tylko było możliwe. Czekał na nas niespokojnie, a gdy musieliśmy już iść, płakał tak rozdzierająco, że siostra nie mogła go utrzymać. Rzucał się w łóżku i chciał żebyśmy go zabrali. Próbował się wspinać, wyciągał rączki krzyczał i płakał.
Nie pozwalałem sobie w jego obecności dać poznać, jak bardzo dotyka mnie jego żal, ale gdy szliśmy do windy, łzy płynęły mi po policzkach. Musiałem iść do pracy i nie mogłem z nim zostać. Ciągle miałem go przed oczami, jak żałośnie płacze, stojąc w swoim łóżeczku. Moim jedynym życzeniem było, żeby szybko wyzdrowiał.
Jermaine był prawie 3 tygodnie w szpitalu. Jego stan był poważny. Większość dzieci ma nawrot zapalenia nerek. Gdy mogliśmy go w końcu zabrać do domu, musieliśmy zadbać, żeby miał dużo spokoju i dużo picia, żeby przepłukiwać nerki. To trwało tygodniami, aż wreszcie wyzdrowiał i mógł bawić się z rodzeństwem. Na szczęście nie zachorował powtórnie, co było dla nas wielką ulgą.
Tak więc mieliśmy pełną temperamentu dziewczynkę i trzech żywotnych chłopców. Rebbie i Jackie zapisali się na kurs "Kreatywny taniec". Pomimo, że Rebbie miała tylko 5 lat, wykazywała obiecujący talent i wygrywała niektóre turnieje taneczne.
Mieszkaliśmy niedaleko boiska do baseball'a i często obserwowałem, jak chłopcy z sąsiedztwa tam trenują. Brałem więc moich synów, gdy byli już wystarczająco duzi, żeby utrzymać kij w ręku. I tak Jackie, Tito i Jermaine zostali członkami drużyny baseballowej Katz Kittens, która była sponsorowana przez burmistrza.
Kolejny rozdział 8 "Początki" - wkrótce mam nadzieję, że zdążę jeszcze przed wyjazdem we wtorek