Strona 14 z 22

: pn, 15 wrz 2008, 18:33
autor: Speed Demon
A ja właśnie zakupiłem "No more tears" Ozzyego, album który znam i podziwiam od bardzo dawna, ale dopiero teraz go kupiłem. Polecam wszystkim fanom dobrych, gitarowych brzmień, miłośnikom wokalu Ozzyego i tym, którzy kochają grę Zakka Wylde'a oraz basy Boba Daisleya. Płyta "odrodziła" Ozza na dobre.

I taka ciekawostka, czy początek solówki do "Mama I'm Comin' Home" nie przypomina znanego polskiego przeboju?;)

: pn, 15 wrz 2008, 18:49
autor: okussa
moj ostatni zakup to plyta zespolu Foxboro Hot Tubs- "Stop Drop and Roll!!!"
no to moze najpierw recenzja z onetu zeby przyblizyc co to wogole jest:
Jest tajemnicą poliszynela, że Foxboro Hot Tubs to alter ego Green Day. Nowa płyta projektu, "Stop Drop And Roll!!!" to przykład mistrzowskiej stylizacji brzmienia sprzed czterech dekad. Okładka przypomina tradycyjne winylowe wydania, akordów też tu nikt nie rozdziela na prawo i lewo. Mimo pozornej ascezy wszystko brzmi jednak pełnie i soczyście. Nieraz zastanowicie się, czy to przypadkiem nie są jakieś nieodkryte perełki z archiwum The Kinks, The Who albo The Beatles. Przy odrobinie wyobraźni zobaczycie też jak wasze nogi rwą się do tańca niczym przy standardach Billa Haley’a i jego Comets... Oczywiście Foxboro Hot Tubs są dosadniejsi niż ich idole sprzed czterech dekad, szarpią struny mocniej, perkusja też okładana jest bardziej bezlitośnie niż to drzewiej bywało. Ale czemuż się dziwić, skoro jej twórcy na melodyjnym punk rocku zjedli przecież zęby.

Bezpretensjonalne piosenki Foxboro Hot Tubs przywodzą na myśl ostatni Eagles Of Death Metal, ale to raczej luźne podejście do muzyki, niż faktyczna zawartość płyty podsuwa takie skojarzenia. Bez szufladek i porównań zespół ten świetnie jednak daje sobie radę. Jeśli ktoś kilka lat temu położył krzyżyk na Green Day. Muzycy tego zespołu nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.

Brytyjska prasa zignorowała "Stop Drop And Roll!!!". Nic dziwnego, bo nagle, ni stąd ni zowąd pojawili się konkurenci ich rodzimych pupili i nagrali niesamowicie przebojową płytę. Na Wyspach wciąż czekają na własny, równie ciekawy muzyczny produkt. Niech czekają. Reszta świata może się cieszyć taką płytą już dziś.

A tak to wygląda:

Obrazek

a co do mojej opinii..mialam mieszane uczucia przed zakupieniem tej plyty. ogolnie sie slyszy ze Green Day strasznie sie skomercjalizowalo i nie da juz rady nagrac kolejnej dobrej plyty. a Ci nie mowiac nikomu, zmieniajac nazwe i niby "po kryjomu" nagrali swietna plyte o cudownym "starym" punkowym brzmieniu. Plyta jest zdecydowanie godna przesluchania oczywiscie o lile ktos lubi takie klimaty ;-)

: wt, 16 wrz 2008, 16:26
autor: malakonserwa
Obrazek
Przyjemnie kołysze.
Do schrupania.

: ndz, 21 wrz 2008, 1:32
autor: Pank
Nie sądzę, że wspomniane tutaj płyty stanowiły chociaż pięć procent przesłuchanych lub zakupionych albumów. Bo w życiu nigdy tyle nie skoncentrowałem się na Madonnie, na przykład. Nadrobiłem koncertowe zaległości, wielbię The Girlie Show, doceniam album Erotica a i dwukrotnie obejrzana Evita wzruszyła. Nawet limitowana edycja Hard Candy leży dumnie na półce, właśnie w ten sposób. Na Mobym i obok strasznego Nevermind Nirvany. Sama płytka oczywiście w dalszym ciągu ląduje w odtwarzaczu - remiksy jak remiksy, ewidentnie house. Brakuje Ring My Bell, ale okładka za to nie straszy różem. Miętówek jeszcze sześć - biało-czerwone, raczej takie sobie, made in China, ale w końcu od Madonny. No i mają mało kalorii.

Poza tym pojawiło się - w kolejności dowolnej - trochę Prince'a, Radiohead, Edyty Bartosiewicz, Lecha Janerki. Tak, tak, nawet i Maryli Rodowicz. I jeszcze trochę. Może kiedyś napiszę więcej o wrażeniach.
kaem pisze:Nowa płyta Coldplay
Powrócili. Nawet z hukiem. Tyle, że nie rozumiem przesadnych peanów na temat nowego produktu czy – o! - reklamowania go jako mrocznego lub - co dziwi chyba najbardziej – rewolucyjnego w dyskografii zespołu. Bo jak nazwać wtedy różnice między, dajmy na to, OK Computer a Kid A Radiohead? Albo The Game i Hot Space grupy Queen? Co tak właściwie wzbudzać kontrowersje ma? Może i Martin nie śpiewa już tyle falsetem, może i więcej gitar, może i teksty dojrzalsze… Ale to tak właściwie ten sam Coldplay, co na X&Y. Nierówny, ale i z kilkoma intrygującymi momentami. Wszak niesamowicie zgrabny jest chociażby Violet Hill czy utwór tytułowy. Nie można chyba wybrać było lepszych kompozycji promujących album. Świetny jest Lost, o wiele bardziej w wersji akustycznej - tak bardzo nasuwający skojarzenia ze spokojniejszymi elementami poprzednich płyt. Bardzo zaskoczył też Cementeries In London. Szkoda tylko, jak Mandey celnie zauważył, że inspiracje U2 wyczuwa się na kilometr. W Strawberry Swing osiągają one apogeum. A przecież Viva La Vida or Death And All His Friends to nie dzieło takiego samego kalibru co The Joshua Tree. Może nawet i War. Tylko solidnie wykonane dzieło.
tinkerbell pisze:Ja ostatnio odnawiam zasoby Queen z lat 70tych
Zdobyłem w końcu brakujące ogniwo tego okresu, Sheer Heart Attack. I o ile na poprzedzających Queen i Queen II – chyba bardziej docenianych po latach od premiery niż w swoim czasie – Queen zbyt nawiązywał do zespołów, którymi się inspirował, tak tu mamy już do czynienia z inną bajką. Bo nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że to właśnie na ich trzeciej płycie wyklarował się ich charakterystyczne styl, chórki, brzmienie gitary, pewnego rodzaju poczucie humoru. No i to ta płyta była zapowiedzią wybitnej - i nie sądzę, by było to na wyrost - A night at the Opera. Do kolekcji z tego okresu brakuje mi tylko koncertowej Live Killers - tyle, że daleki jestem od często spotykanych zachwytów nad tą płytą. Szczególnie, że ostatnimi czasy wydany Rock Montreal zdaje się bić wydawnictwo na głowę. To ja już wolę posłuchać bootlegów sprzed wspomnianego A night at the Opera. Wtedy dopiero grano perełki. Wszelkie Father to Son, The March of the Black Queen… Tak brakujące na chętnie wydawanych koncertach z lat osiemdziesiątych.
Mandey pisze:Jedna z najbardziej oczekiwanych przeze mnie płyt w tym roku...
Czy wypadało, czy nie wypadało wrócić Brianowi Mayowi i Rogerowi Taylorowi jako Queen, oceniać nie zamierzam. To, na ucho moje, przede wszystkim płyta Paula Rodgersa nagrana z dwoma byłymi członkami tego zespołu - bo The Cosmos Rocks to album naprawdę ciężki do porównania nawet z wyróżniającym się na tle twórczości grupy Made in Heaven. I nie tylko brak Mercury'ego słychać - bo bardzo brakuje też Johna Deacona. To temu duetowi zawdzięczamy w końcu najwięcej urozmaiceń i kreatywnych rozwiązań w dyskografii Queen. Przykład - to głównie z ich inicjatywy zespół zaryzykował się wydać w takiej a nie innej formie popowy Hot Space! Także ciężko powiedzieć cokolwiek ciekawego o brzmieniu basu, tak bardzo wyróżniającego dotychczas zespół. Na The Cosmos Rocks ten... tylko jest. Po prostu. Brzmi poprawnie - tak samo do bólu poprawnie jak całe The Cosmos Rocks. Płycie licznych braków - zwrotów akcji, niespodzianek, wyjścia poza ustalony schemat, żonglowania stylami i klimatami. Słucham początek piosenki - i z góry zakładam, co wydarzy się dalej. Nie mylę się. Ale i trudno powiedzieć, że album jest zły! Jest chociażby bluesowy, stonowany Voodoo, prywatnie mój faworyt. Albo energetyczny, rock'n'rollowy, nasuwający skojarzenia chociażby ze starym utworem Coming Soon, Cosmos Rockin'. Coś, czego tak naprawdę można było się nie spodziewać - co tu dużo ukrywać - po starszych już muzykach. A jednak! Wspaniałe melodie mają też takie kompozycje jak Smile czy Some Things That Glitter. A co do nieporozumień - może Call Me miało nawiązywać do Crazy Little Thing Called Love? Kto tam wie. Nie wyszło. I Say It's Not True, jedyny utwór na którym udziela się Paul z Rogerem. Byle jakie, szczególnie jak na singiel promujący. Dziwi też obecność Small (reprise) - tak bardzo niepotrzebnego na zakończenie płyty.

Tak... Marzy się jednak nowe Made in Heaven.

: śr, 24 wrz 2008, 22:40
autor: Mandey
Obrazek
DAVID GILMOUR "Live In Gdańsk" 4 Disc Edition

Wczoraj zapoznałem się z wydawnictwem z sieci. Dziś żona odebrała
jeden egzemplarz dla mnie zostawiony w sklepie muzycznym mojego kolegi.

Majstersztyk! Orkiestra pod batutą Zbigniewa Preisnera jest tu nie do przecenienia. Piękne aranżacje poszczególnych utworów. Gilmour promował wtedy swój solowy album "On The Island", z którego zagrał w Gdańsku najlepsze smaczki. Ale to nie wszystko. Nie obyło się bez Floydowych pereł. Zagrany prawie na otwarcie "Time" z kultowej "ciemniej strony księżyca" tak jak zawsze powala mnie swoim przesłaniem i co najważniejsze solówką. Niesamowita, bo nigdy przeze mnie wcześniej nie słyszana wydaje mi się także aranżacja "Shine On Your Crazy Diamond" napisanego dla Syda Barreta. Spokojniej, ale równie ujmująco jak w pierwotnej wersji. Nie sposób pominąć "High Hopes", "Wish You Were Here" czy zagranej w całości suity "Echoes"... ileż pasji w tym utworze. Na koniec widzowie dostali "Comfortably Numb" z albumu "The Wall". Prywatnie moja ulubiona solówka gitarowa wszechczasów zawarta jest w tym dziele. Tu zagrana... jak zawsze mistrzowsko (w filmiku na You Tube niestety nie cała).
Co do DVD...
Merlin PL pisze:Reżyserem materiału zawartego na DVD jest Gavin Elder. DVD ukazuje dramaturgię gdańskiego koncertu na tle miejskiego krajobrazu stoczni i wyrastających ponad miasto żurawi. Każdy z sześciu 16-tonowych ekranów zawieszonych nad sceną i podtrzymywanych dwoma ogromnymi żurawiami przedstawiał jednego z członków zespołu, oświetlonego kalejdoskopem barw i laserów autorstwa projektanta pokazów świetlnych - Marca Brickmana.
Oprócz 113-minutowego zapisu koncertu, na DVD znajduje się także pasjonujący 36-minutowy film dokumentalny przedstawiający prywatne spotkanie Gilmoura z byłym prezydentem Lechem Wałęsą, rozmowy z zespołem i załogą, próby przed koncertem oraz poruszający moment złożenia przez Lecha Wałęsę wieńca przy Pomniku Poległych Stoczniowców w 1970 roku.
...nic dodać, nic ująć. Obraz i dźwięk najwyższej jakości. Tylko pytam się dlaczego cały koncert nie jest na DVD?

Z mojej strony wypada mi podziękować pewnemu kierowcy, który na 4 dni przed koncertem potrącił mnie na pasach, dzięki czemu o koncercie mogłem zapomnieć leżąc w szpitalu. Dzięki jednak temu wydawnictwu mogę przenieś się tam... wtedy. Wystarczy tylko zgasić światło i usiąść wygodnie, popijając ulubioną kawę.

: czw, 25 wrz 2008, 23:36
autor: Xscape
kaem pisze:Funny How Time Flies
Czy ten utwór ma coś wspolnego z The Lady In My Life Michaela. Bo jak dla mnie momentami nawet starsznie podobny !!!!! Czy jeszcze ktoś z Was doszukał się podobieństw.

: pn, 20 paź 2008, 17:53
autor: Karolina
Przed chwilą poszłam z grupą fanów do Empiku i już mam. AC/DC - Black Ice! ;D
Właśnie słucham i brzmi ZAJEB.ŚCIE! Inaczej nie mogę powiedzieć. Chłopcy dają czadu! ;D Później coś jeszcze napiszę.

Kupujcie, ludzie!

: pn, 20 paź 2008, 21:27
autor: Speed Demon
"Rock N' Roll Train" - dla mnie mówi o płycie wszystko. AC/DC zawsze będzie AC/DC, jedynym czysto-rockowym zespołem świata. Youngowy riff, perkusja wali z kopyta bez żadnego przejścia (jak zawsze) i Brian w świetnej formie wokalnej (uwielbiam styl, w jakim śpiewa "...angeeeel"). "Big Jack" przypomina najlepsze backinblackowe czasy ("Givin' a dog a bone"). Dwuznaczność tekstu, firmowe AC/DC. "Anything Goes" brzmi bardzo lekko jak na ten zespół, powiedziałbym, że ociera się o pop w stylu Bruce'a Springsteena (przyszło mi na myśl "Born in the USA"). "War machine" też jakby czerpało nieco z płyty BiB, no ale to czysty rocker, a tego właśnie oczekujemy. Pachnie mi tu kissami, nie tylko przez tytuł, ale też przez podobne intro do "Domino".

"Spoilin' for a Fight", "Wheels" - Malcolm i Angus nigdy, przenigdy nie wypalą się w wyszukiwaniu rockowych riffów. "Decibel" natomiast to duża niespodzianka - blues. Wokal Briana też brzmi interesująco. Przypominają mi się najlepsze czasy z Bonem na wokalu.

"Stormy May Day" - kolejne zaskoczenie, Angus na slidzie. Pachnie Whitesnake'ami czy Allmanami. To taka muzyczna jak na ACDC nowość. Brzmi pysznie. Też ukłon w stronę bluesa.

"She likes rock n roll" to mój ulubieniec na płycie. A Cliff Williams gra tutaj więcej niż jedną nutę:) daje kopa. Potem znów blues, "Money Made", super, coś jak "Rock and roll ain't noise pollution". Wracają wspomnienia ze słuchania "Highway to hell".

Płytę można łatwo podsumować, najwięcej mamy tytułów ze słowem "ROCK". Jeśli szukałbym definicji dla tego słowa, to wpisałbym AC/DC.

Pozdrawiam fanów, zwłaszcza Karolinę i Mandeya;)

: czw, 23 paź 2008, 14:18
autor: Mandey
Oswoiłem się z płytą już na dobre. Naście razy odsłuchane, a najbardziej zasmakowała mi na ubiegłej nocce w pracy kiedy oczka zaczęły mi się kleić. Kiedy tylko włączysz od pierwszego numeru, nic nie jest w stanie zatrzymać tego rock n' rollowego pociągu! Maksymalne obroty w każdym numerze. Najjaśniejsze punkty płyty to "Rock N' Roll Train" (tutaj official video), "War Machine", "Black Jack", "Spoilin' For A Fight", "Wheels" i tytułowy zamykający album "Black Ice". Z rockowych premier w tym roku ta jest niewątpliwie moim numerem jeden. I nie piszę dlatego że jest to świeże i jestem pod wrażeniem teraz na tę chwilę. Wiem że do tej płyty będę wracał często... kawał dobrego cholernego rock n' rolla! 60 letni panowie potrafili wykrzesać z siebie to co najlepsze. Cliff Williams na basie jest oszołamiający, a co najważniejsze perkusja! Takie brzmienie uwielbiam, suche i dające po uszach na maksa. Do tej pory AC/DC miało cztery wielkie płyty... Highway To Hell, Back In Black, The Razor's Edge oraz If You Want Blood You've Got It teraz mają piątą Black Ice.
Cel numer jeden na przyszły rok...
Wtorek, 17 marca 2009 godz: 20:00 - Czechy, Praga, O2 Arena

: czw, 23 paź 2008, 15:54
autor: Karolina
Mandey, mówię [chyba, bo jeszcze bilety do mnie nie doszły] do zobaczenia w Pradze. :)) Jak bilety dojdą, to chyba oszaleję z radości!

Co do Black Ice, to dawno nie słyszałam tak dobrej nowowydanej płyty (ostatnią takie wrażenie zrobiła na mnie Memory Almost Full, ale dłużej się do niej przekonywałam). Faceci są w świetnej formie. Angus nadal wymiata. Głos Briana też. Co tu gadać - teraz pokochałam ich na 120% (wcześniej byo 100%). ;D Niesamowity album.

: czw, 23 paź 2008, 19:28
autor: malakonserwa
Ayo - Gravity At Last
Smakowite. Godne polecenia.

: ndz, 02 lis 2008, 15:13
autor: Mandey
Ostatni tydzień (wypłata była) :-P obfitował u mnie w zakupy płytowe.
5 pozycji wzbogaciło moją płytotekę...

1. PAUL McCARTNEY "Flaming Pie"
Rzuciłem się bo cena płytki była bardzo przystępna. Paul album ten wydał w 1997 roku po przygodach z "Anthology" The Beatles, które to wtedy były wydawane. Płyta ma ducha zespołu w którym kiedyś grał i śpiewał... Bardzo mi się podoba.
Obrazek

2. BRACIA "Tribute To Queen"
Wzbraniałem się dosyć długo. Na forum "Q" ludzie nie polecali płyty. Ja jednak postanowiłem zakupić i zmierzyć się tym. Zaskoczenie jak najbardziej pozytywne. Cugowscy mają parę w głosie! Jeśli to wszystko prawda... że grali na gitarach itd. to czapka z głowy. Bo zagrać May'a solówki to nie taka prosta sprawa. Świetnie wypadli w "Bohemian Rhapsody" czy "Innuendo". Reszta prezentuje średni w miarę poziom i nie jest tragicznie. Dla kolekcjonerów.
Obrazek

3. ABRADAB "Ostatni Poziom Kontroli"
Trzecia solowa płyta w dorobku byłego członka kultowego Kalibra 44. Sam zainteresowany twierdzi że to jego najlepsza płyta. Ja się nie do końca z tym zgodzę... bo "Czerwonemu Albumowi" nie dorasta do pięt. Te same patenty wykorzystywane od lat, zaczynają powoli nudzić. Jedyna pozycja zakupiona w ciemno i najchętniej oddałbym ją do sklepu. :wariat:
Obrazek

4. AC/DC "Rock N' Roll Train (Maxi-Single)"
To to jest zakup czysto kolekcjonerski. Zawarłem pakt :diabel: z właścicielem shopu u mnie że ma mi wszystkie wydane z longplaya "Black Ice" single sprowadzić zaraz po ukazaniu. Dugim kawałkiem na singlu jest "War Machine".
Obrazek

5. LIONEL RICHIE "Back To Front"
O to wydawnictwo to mi żona głowę suszyła. ;-)
Zestaw jego największych przebojów do bodajże 1993 roku.
Najlepsze smaczki nawet te z Commodores nagrane jeszcze.
Cenię sobie jego dokonania artystyczne ale w odtwarzacz często wkładać płyty nie będę... robi to żona. :-/
Obrazek

Do tego kupiłem w księgarni to wydanie drugie, poprawione i ten tydzień mogę uznać za udany.

: ndz, 02 lis 2008, 15:22
autor: Lucasso
Ja ostatnio przyszalałem i postanowiłem nadrobić zaległości z płytami, które zbierały dobre recenzje i na które od dłuższego czasu miałem chrapkę ...

"Under the rader" Daniel Powter

Przyjemne do słuchania, żadnych szaleństw nie ma i dobrze, dzieki temu można się doskonale zrelaksować ;)

"Future Sex/Love Sound" JT

Choć wszystkie piosenki z tej płyty już dawno słyszałem, to postanowiłem że pudełeczko także powinno w mojej kolekcji zagościć ;) Klasa sama dla siebie, Timberlake i Timbaland wyznaczyli paroma piosenkami nowe trendy w muzyce ;)

"In my own words" / "Because of you" / "Year of the Gentelman" Ne-Yo

Narazie w całości przesłuchałem tylko tą pierwszą - i nie zawiodłem się ;) Fascynację Jacksonem widać jak najbardziej, ale nie przeszkadza mi to w żaden sposób - wręcz przeciwnie ;)

: sob, 08 lis 2008, 14:54
autor: malakonserwa
Terrence Howard - Shine Through It
Jedna z najlepszych płyt, jaką w przeciągu ostatnich lat(!) zakupiłam. Wybuchowa mieszanka jazzu, soulu, swingu i Bóg wie czego jeszcze ;-) Interesujący, charakterystyczny głos Terrenca, porywająca muzyka, niegłupie teksty... Coś przesmacznego!
Obrazek
Jeśli miałabym wskazać jakieś minusy, to średnia dostępność w Polsce (tylko fan.pl). Niestety u nas, cena tejże płyty nie jest, hm...zachęcająca (80zł).

: sob, 15 lis 2008, 13:40
autor: kaem
Jak Wam się podobają nowe płyty Damona Albarna, Seala i Grace Jones? Bo o Pustki to chyba jeszcze nie ten czas pytać- prawda, Pank?