Kim jest dla mnie Michael? Trudne pytanie... Zagadką... Tajemnicą, która nigdy nie pozwoli rozwiązać się do końca... Kimś kto intryguje, zachwyca... a czasem zasmuca i przeraża... drogowskazem... a może wszystkim po trochu... Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie krótko i rzeczowo, bo ciężko w jednym zdaniu wyrazić wszystko to, co od niego dostałam/dostaję przez cały okres swego fanowania.
Nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że jest to zbyt osobiste i siedzi zbyt głęboko, by móc o tym mówić, czy pisać otwarcie. Powiem więcej cokolwiek tu wyklikam i tak nie odzwierciedli w pełni moich odczuć. Wiem, że nie będę zadowolona z tego, co tu napiszę (może jestem perfekcjonistką jak on...
) Kim jest dla mnie Michae Jackson? Dziwne to... powinnam napisać - nikim ważnym, przecież nie znam gościa... a jednak nie wyobrażam sobie życia bez niego!
Nawet moje imie stałoby się obce bez Michaela, to nie była bym ja, tylko zupełnie inna osoba... Tak jakoś to wszystko przyrosło do mnie! Michael to dla mnie powrót do dzieciństwa, do czasów, do zdarzeń kiedy wszystko było oczywiste, nieskomplikowane, proste... To wspomnienie bliskich mi osób, których nie ma już obok mnie, to czar przeszłości zamknięty w
pudełku mego serca. To taki mały niczym nie skalany Neverland... Nigdy nie pozwolę nikomu tego zniszczyć, wyrwać, odebrać, znieważyć. To potężny kawał mojego życia, skarb najdroższy, który chronić będę całą
sobą. Jeśli Michael przestanie mnie zachwycać, to reszta świata również... nie będzie już dla mnie świecącego słońca, śpiewu ptaków, soczystej wiosennej zieleni, powiewu letniego wiatru na policzkach, rosy na porannej trawie, wirujących w lekkim tańcu puszystych śniegowych płatków... Michael swoją dziecięcą wrażliwością ochrania moją ludzką godność, dzięki niemu nie stanę się nigdy zgorzkniałym, sflustrowanym człowiekiem, bo w jakimś stopniu na zawsze pozostanę dzieckiem. Pomaga mi zachować psychiczną równowagę. Świat Michaela to
ucieczka od problemów i trosk - tajemnicze miejsce, do którego wstęp mają tylko wybrani, miejsce nie skażone brudnym powietrzem... W
znacznej mierze właśnie dzięki Michaelowi akceptuję życie takie, jakie jest. I przyjmuję wszystko co przyniesie los bez mrugnięcia okiem. MJ dał mi siłę - w końcu sam nie miał lekkiego życia, nauczył mnie tolerancji, otwartości, szacunku, pokory zarówno wobec siebie, jak i innych. Zrozumiałam co to znaczy widzieć człowieka... w człowieku. Stanowi dla mnie wielki autorytet, a jednocześnie przestrogę w wielu sprawach. Obserwuję go od dłuższego czasu i nie mogę się pogodzić z myślą, że wpuścił nieodpowiednich ludzi w swoje życie, że uśpił swoją czujność, że pozwolił zniszczyć wszystko to, na co przez tyle lat ciężko pracował. Jest źródłem silnych uniesień. Radości i smutków. Emocji odczuwanych na
płycie lotniska Bemowo, emocji kiedy po raz pierwszy odsłuchuje zakupioną płytę, nie wiedząc jeszcze co się kryje pod nazwami tytułów, czy chociażby tych w dniu ogłoszenia wyroku, nie odważę się porównać z niczym innym. A z drugiej strony ileż to ja już łez wylałam przez tego
naszego wariata... Bóg jeden raczy wiedzieć... A może to nie przez Michaela, tylko bardziej przez ludzką głupotę i zawieść... trudno powiedzieć. Dziękuję Ci Michael za każdą z tych łez, choć póki nie wyschły piekły... bolały... czasem bardzo mocno... lecz teraz przynajmniej wiem, że mam duszę... nawet łzy mają sens, jeśli głębiej się nad tym zastanowić...
Oczywiście nie wszystko,co robi Król Popu ma moją aprobatę, jednak wiele jestem w stanie mu wybaczyć, sami rozumiecie. Po prostu KOCHAM
tego gościa a jeśli ktoś w to nie wierzy, uważa że gadam bzdury, to jest już ewidentnie JEGO problem, a nie MÓJ!
Oczywiście niesamowite są też zloty, spotkana z Wami i to, że mam wśród Was tylu przyjaciół. To baaardzo przyjemna część fanowania. Pozdrawiam
!!