Posted: Mon, 20 Oct 2008, 22:56
#DELETED#
thewiz wrote:Emocje wzbuda Vince. Dangerous od lat jest uwazany za najwieksze dzielo MJa i nie ma sie o co klocic.
Z dedykacją dla Speed Demona:Speed Demon wrote:Czy będzie The Best of Najsłabsze Ogniwo, które zawsze chętnie czytałem?
homesick wrote:o wow! coz za wyznanie, coz za odwaga cywilna. dziewczyno! ten smiech z poczatku i PALUSZEK!!! ilez ja sie tego paluszka naszukalam i pol forum w to zaangazowalam.BlackDimension o teledysku do Remember The Time wrote:może to przez teledysk,który mi się nigdy nie podobał
BlackDimension wrote:no... paluszek lubie :P paluszek lubie tez przy koncertowym human nature :P no ale tu mi jego fryzik cos nie pasi :P
O Darwinie i sapaniu, czyli o Gone Too Soon po raz pierwszy:Mandey wrote:Black nie daj się! Home sprytnie próbuje Cię zniewolić krzywym palcem Michaela
O miłości macieżyńskiej:Smooth_b wrote:Patrze na Wasze postyja i wydłuza mi sie szyja by lepiej odczytac prawdy objawione. Casus żyrafy się wyjaśnił. Darwin, ty głupku. Glos na Gone To Soon czyli wolny utwor tworzony jakby na szybko. Za malo efektow. Nie ma sapania ani rapu za ktorymi jak wielce przepadam.
O swatach gospodarza tematu z jego zastępcą:homesick wrote:MJ ma "nasrane" w glowie..dzieci to przyszlosc tego swiata, w ich usmiechu objawia mu sie twarz Boga...i dostaje olsnienia bawiac sie z nimi w zbijaka... takze smierc dziecka jest znikajaca tecza, zmywanym przez fale zamkiem z piasku i kometa niknaca na niebie...ulotne, chwilowe i zachwycajace istnienie malej istotki, ktorej okrutny los pzrerwal nic zycia.... <zaraz zwroce szarlotke piszac te dyrdymaly> nie nie bronie metafor Gone Too Soon.
ale tam przynajmniej dziecko nie spiewa mi i nie recytuje, a pelni role denata, co mi bardziej odpowiada
O talencie wokalnym MJ:Maverick wrote:Mick Jagger wpadł któregoś dnia do hotelowego pokoju Charliego Wattsa krzycząc: "gdzie jest mój cholerny perkusista?!" W tym momencie Charlie podszedł do Micka i wymierzył mu solidny cios w szczękę.
Jak zeznaje Keith, Mick upadł na wózek na kółkach, który wraz z nim potoczył się w stronę otwartego okna. Keith obserwujący zdarzenie z fotela postanowił pozwolić Mickowi wypaść przez okno, ale w ostatniej chwili zorientował się, że Mick ma na sobie jego marynarkę, więc rzucił się żeby jednak ją uratować.
homesick o Jam wrote:a w zwrotkach podoba mi sie szybka recytacja, niemal na wdechu i to skamlenie.
majkelzawszespoko wrote:a w ITC Michael przynajmniej pięknie miałczy.huczek wrote:W sdmw Michael przynajmniej pieknie krzyczy.
O duecie Michaela z Madonną:BlackDimension wrote:tu się zgadzam , w jednym utworze Michael miauczy,w innym wyje,jeszcze w innym wzdycha i skamle a w jeszcze innym krzyczy - i nie można porównywać miauczenia do krzyku , wzdychania do pisków itd bo to nie jest to samo.. mi sie może nie podobać,ale dla osoby,która lubi szloch,skowyt i zawodzenie będzie arcydziełem.
O Gone Too Soon po raz drugi:Maro wrote:Give it to me, yeahkaem wrote:No- one's gonna show me howPank wrote: Yeah!
No one's gonna stop me now
O Jam:Canario wrote:Wiedzialem ze Niemcy to raczej malo rozgarniete typy ale zeby az tak. Na Shellu przy autostradzie okazalo sie ze napis - Diesel na dystrybutorze i na pistolecie w rzeczywistosci oznacza benzyne. Takiego debilizmu jeszcze w zyciu nie spotkalem. Co sie pozniej dzialo to opisze jak powstanie temat gdzie bedzie mozna do woli pisac wulgaryzmy. Po prostu debilizm debilizm i jeszcze raz debilizm.
W naszym pieknym kraju zaskoczyl mnie widok trzech biegajacych swin po drodze wielkosci sporego dzika i goniacych ich 2 nie boje sie uzyc tego slowa wiesniakow. Jadac z predkoscia 150km wieprz wylaniajacy sie zza zakretu nie jest zabawnym widokiem. To polski przyklad debilizmu.
Sorry ale musialem to z siebie wydusic. Bo napoj uspakajajacy jeszcze nie zadzialal. A w temacie glos na : "Gone Too Soon "
kaem wrote:Jam dla mnie jest naświeższym dokonaniem Michaela w jego karierze. Ten utwór jest niemal industrialny. A że Michael ma skłonność do bycia archaicznym w brzmieniu, świeżość należy docenić. Nie wspomnę już że ta piosenka najczęściej jest w mojej głowie od 17 lat, gdy droga pieszo mi się dłuży. Znaczy ma melodię. Świetny pomysł na kompozycję+ melodia= czego chcieć więcej?
homesick wrote:ESTETYKI! brzydota, chropowatosc, kanciastosc...i nie, nie jest to industrial ;p mnie tylko zwrotki kreca, wycialabym refreny i ta piekelna rapowanke.
Speed Demon wrote:Refren to chyba w tym numerze największy power, jak MJ krzyczy JAM, jak wchodzą dęciaki, utwór ma groove. I to "It ain't too-a-much for me" jest firmowe.
kaem wrote:Michael w wywiadzie dla TV Guide powiedział, że chciałby zatańczyć alternatywną wersję Billie Jean, ale myśli, że fani wolą po staremu.
Zwycięstwo Black Or White nad Jam wydaje się symbolizować, że Michael miał rację.
Bardzo bym chciał, by- jak kiedykolwiek ruszy na trasę, by w ogóle zrezygnował z tego, co ciągle wykonuje. Chcę go zobaczyć twórczego, odnowionego- nie plastycznie, a tanecznie i muzycznie.
Black Or White jest świetną piosenką. Michaelowi udało się przy pomocy dość prostych zabiegów muzycznych stworzyć coś, co ma siłę, wzbudza radość i energię. To wielka sztuka, by coś takiego się udało. A równocześnie piosenka nie brzmi głupio. Ilu muzyków potrafi komponować wesołe i niegłupie utwory?
Tyle, że Jam bije Black Or White na głowę, imo. Ma bardzo ciekawą konstrukcję. Michael nigdy takiej piosenki nie napisał wcześniej. Ani później. Ma mnóstwo muzycznych "zakrętasów". Michael zastosował nową technikę śpiewania. Tekst jest o czymś. I pomimo że to "o czymś" jest na poważnie, piosenka również jest energetyczna i wcale nie smutna. Nie jest przedobrzona. Ma cute melodię. Jak kiedyś w Rolling Strones napisali o Like A Prayer Madonny, że to przykład na to, jak bardzo pop może zbliżyć się do sztuki, tak tu bym powiedział o Jam właśnie.
Dla mnie dużo większym osiągnięciem, niż napisanie czegoś prostego i chwytliwego jest stworzenie czegoś, co jest sztuką, a zachowuje formę popularną.
A. I lubię rap w piosence. Heavy D. wymiata! Podobnie jak w Alright Janet Jackson- słychać na albumie, jak brakuje Heavy D., którego doporcjowano dopiero w klipie, świetnym zresztą. Dla mnie Jam ma miejsce w pierwszej trójce. Przy tym utworze nawet piosenka tytułowa wydaje się być zaledwie spowolnionym klonem.
O In The Closet:Canario wrote:Przy WYWTON z napieciem sie czeka na koncowke, tutaj sie zanudzic nie idzie, pierwsze pare sekund tego utworu powoduja ze wpadam w trans ,tak tak -:) w trans i tak mnie trzyma az do konca.
homesick wrote:Jam to bardziej skomplikowany utwor, ale nic mi nie robi. przeladowana jakas dziwna ciasnosc dzwiekow ocierajaca sie o brzydote. ITC jest przejrzyste, gladkie, z klasa, wiadomo o co chodzi w tym kawalku, ciagnie mnie na parkiet i mimowolnie wymusza rytmiczne ruchy bioder dare me...uh!
kaem wrote:W In The Closet brak pomysłu słychać w całej ostatniej minucie, która jest tak nużąca, upierdliwa i głupia, że nie wiadomo, co z sobą zrobić przez te 60 sekund, by nie obrzydzić sobie słuchania reszty albumu. Michael w niej odsłania i brak inwencji i słaby dobór muzyków sesyjnych. Żeby w piosence stworzyć przestrzeń na sam taniec, można więcej zapodać, niż tylko powtarzany w kółko jeden motyw. Można dodać np. dodatkowe solo na keyboardzie. Zmiana w ścieżce audio do klipu pokazuje, że i sam MJ wyłapał, że albumowe ITC jest ułomne.
Maverick wrote:W przypadku ITC zawsze wydawał mi się to świetny pomysł i po raz pierwszy słyszę, że kogoś to nudzi. Jestem fanatyczką bitu i rytmu w tym utworze i nie straszne mi ani 60 ani 120 sekund tej piosenki bez nakładania na nią brzdękania, wycia, trąbienia, a nawet dyszenia. Podoba mi się to hipnotyzowanie dźwiękiem.
O She Drives Me Wild:zu wrote:In The Closet szarpie, jest jak zadzior, nie do końca przyjemny, ale intrygujący. Cenię.
O Remember The Time:kaem wrote:Jest taka teoria z psychologii społecznej, mówiąca o pławieniu się w cudzym blasku i pasuje jak ulał do tej piosenki. Sąsiedztwo znakomitych piosenek czyni z tej, nieco bladej drobinki, smakowity kąsek. Ale bez tych sąsiadek koleżanka licha.
thewiz wrote:RTT to nie moja bajka. Choc Riley to moj ulubiony producent MJa, to ten New Jack Swing wogole mi nie podchodzi. Prawda, ze video do piosenki jest klasa sama w sobie. Ja jednak glosuje na muzyke- wnetrze a nie na opakowanie. Poza tym moimi ulubionymi kawalkami sa zazwyczaj malo znane, a najwieksze hity MJa (z Billie Jean wlacznie) przeszly dla mnie smierc jak to okreslil kaem "ponad 300setnego odsluchu". W ten wlasniesposob zabito u mnie zrozumienie do RTT.
O Can't Let Her Get Away:kaem wrote: Pamiętam moje zdziwienie, jak MJ zastartował z tą piosenką jako drugim singlem z "Dangerous". Teddy Riley kiedyś wskazał na ten utwór mówiąc, że to najlepsza rzecz, jaką udało mu się współtworzyć. Na tym krążku są bardziej imponujące utwory jego autorstwa (nieskromnie i uparcie wskażę min. Jam- proszę wybaczyć mi mój upór), no ale cóż... Nie ma pewnie dystansu do własnej twórczości. A może ja się nie znam i nie dostrzegam czegoś, co dostrzeże jedynie muzyk.
Może gdyby piosenka nie ukazała się na singlu, miałaby podobny status do WYWTOM, choć chyba nie. Utwory utrzymane w średnim tempie mają najbardziej przerypane. Blisko im do nijakości i trzeba być Who Is It, by złamać tę zasadę.
RTT nie jest oczywiście nijakie. Jest nijakie na miarę tego albumu, który dla mnie jest Michaelowym arcydziełem.
Maverick wrote: jedyny utwór, na który nigdy nie mam ochoty i do którego nie mogę się przekonać. Długi i nudny, zwłaszcza po SDMW i jako kolejna piosenka po zupełnie nienudnym RTT.
zu wrote:Byc moze w innym miejscu plyty lubilabym bardziej. Ale niestety, po She Drives My Wild meczy ucho i widocznie odstaje aranzacyjnie. Klimatycznie zlewa sie z SDMW i WYWTOM. Jest slabsza kompozycja od reszty utworow otwierajacych album. Po Can't Let Her Get Away slabe Heal The World wchodzi jak maslo
kaem wrote:Broniłbym CLetHGA. W jakimś filmie wykorzystano ten utwór i puszczono go tam odrobinę szybciej i od razu nabrał rumieńców.
Wiecie, ja Dangerous już od wielu lat nie potrafię słuchać. Mam na myśli album. Mam tak z każdym, który przesłuchałem więcej niż 300 razy, a ten pewnie już miał i tysiąc odsłuchów. Ale jak na tegorocznym MJowisku poszła ta właśnie piosenka, to bardzo poderwała mnie do tańca.
O Heal The World:Pank wrote:Szkoda, że tak szybko odpadło Can't Let Her Get Away. To jeden z siedmiu przedstawicieli new jack swingowych kompozycji na Dangerous. Nikt nie zaprzeczy, że był to kapitalny p o m y s ł na nową muzykę - ryzykowny a przyjął się znakomicie. Pomysł, którego zabrakło później na HIStory i - w szczególności - Invincible. Bo kto w tzw. popkulturze brzmiał wcześniej tak samo jak na Dangerous? Tu zadziałała pewnie zasada, iż lepszy niedosyt niż przesyt - i szósta z kolei kompozycja tego samego gatunku odpaść musiała.
kaem wrote:To ładna piosenka. Gdy album miałem w ręce i słuchałem go w pierwszych miesiącach od premiery, to piosenka mi się podobała. Ładny chór dziecięcy w końcowej partii kompozycji, słodka melodia. Płyta Dangerous jest ostra, pełna krawędzi, ten utwór jest łagodny.
Dziś jednak, gdy wiem dużo więcej o muzyce i bezkrytycyzm na wszystko co Michaela minął, niż 17 lat temu, HTW wydaje się być zwyczajny do bólu. Pełno takich utworów w radiu i nie dziwi, że i tę piosenkę możemy słyszeć często w stacjach radiowych preferujących czułe granie.
W Stanach zupełnie zignorowany, w Europie singiel był hitem. A przecież na albumie jest dużo lepszych piosenek. Dokładnie 13 lepszych.
homesick wrote:to jest kawalek, ktorego nie umiem traktowac powaznie, nie umiem go sluchac. jesli juz to tylko w celach przesmiewczych. takiej dawki lukru, infantylnoscii i wybaczcie "pierdol" o zbawianiu swiata moja natura nie przeboleje. ciagnie sie jak makaron, nie ma finalu, glos MJ jest irytujacy. zeby dobic sluchacza jeszcze smiejace sie, czkajace, gaworzace dzieciaki w tle........nie nie nie, to mnie przerasta.
Pank wrote:Swego czasu słuchałem dość często - a jakże! Ma swoje przesłanie, ma ładną, chwytliwą melodię a i wiele fanowskich serc chwyta. To przecież kwintesencja tego, co w Michaelu naiwne. Uleczmy świat! Zróbmy z niego lepsze miejsce! To nie byłoby w jego stylu nie zamieścić na albumie takiej piosenki. W dodatku - ośmielam się postawić ryzykowną tezę - ilość lukru nie wydaje się tutaj tak drastyczna jak w Girlfriend, You are not Alone czy innych You are my Life. Ale beza pozostaje bezą, jest trzynaście ciekawszych piosenek. W tym Can't Let Her Get Away.
BlackDimension wrote:ja z kolei będę zawzięcie bronić Heal The World.. może mówicie,że z lukrem,ze przesłodzone,przerost formy nad treścią.. tak.. uleczmy świat , dla mnie ,dla ciebie itd.. tak to wszystko prawda i mnie zazwyczaj takie skomercjalizowane,pompatyczne wręcz utwory trochę irytują.. by bywa to taką papką dla mas.. jednak w przypadku Heal The World nie.. jest to utwór,który ma dla mnie ogromną siłę... w dużej części przez Bemowo .. mimo,że nie byłam na koncercie to jako 9 letnia dziewczynka płacząc przed TV doczekałam się tylko tego kawałka ( i the way you make me feel) , który pózniej był wałkowany do zdarcia niemal kasety video.. zwłaszcza ten piękny ukłon Michaela ,na wspomnienie którego jeszcze dzisiaj przechodzą mnie ciary... ostatnio na nowo poczułam potęgę Heal The World jadąc samochodem.. na nowo odkryłam HTW i Earth Song,które z racji tego,że znane oklepane,lubiane przez wszystkich( a edytka tego za bardzo nie lubi ) były odsuniete na dosc dlugi czas... ale właśnie jadąc samochodem i słuchając baaaardzo głośno tego... w skupieniu poczułam potegę tego utworu,zaraz przed oczami stajką wspomnienia z dziecinstwa z tym związane i kapiące łzy z oczu niemal gwarantowane; także ja HTW bronię.
O Black Or White:Smooth_b wrote:Z Heal The World jest troche jak z We Are The World i z tym co na temat tego utworu powiedzial Hirek Wrona. Powiedzial ze to wielka sztuka napisac utwór w ktorym odnajdzie się i zaśpiewa artysta każdego gatunku. Podobnie jest z HTW tylko ze tutaj idzie o każdego słuchacza. Chyba nie chodziło w tej piosence o to by zbawić świat. HTW raczej wyzwala emocje wrazliwego dziecka ktore mają pokazać że ludzie tak naprawde są dobrzy z natury, chca dobrze i wierza w dobro. Melodia też jest dziecięca i słowa tez. Siła tej kołysanki chyba właśnie w tym tkwi i trzeba jej to oddać.Głos na HTW. Troche brzydko powiem, za prosta dla mnie jako fanki.
kaem wrote:Nieno... Ja rozumiem, że chłopina w piosence broni swoją dziewczynę przed złym rasistowskim światem i że to jest męskie i sexy. No jak się popatrzy na piosenkę od tejże strony... Kłopot w tym, że to wesoła przyśpiewka pod nogę albo gibanie się na jakiejś rockotece, na rozruszanie rockociarzy. Takie turututututu na gitarze.
Sexu w tym tyle co nic. Co innego Give In To Me na przykład. Tam nawet kabel od odkurzacza się pręży i napina we wzwodzie, co koleżanka Maverick uprzejma była przypomnieć.
O Who Is It:Pank wrote:Mimo że konstrukcja piosenki jest - porównując do reszty albumu - prosta jak budowa cepa. Banalny riff, banalny tekst, chwytliwa melodia... ale czy w prostocie jako takiej nie ma siły, o ile nie graniczy przesadnie z szeroko pojętym kiczem? Przykładów można mnożyć zresztą w nieskończoność - wszelkie Seven Nation Army, Are You Gonna On My Way, Lust for Life, Sexy Back, nawet pastiszowe Chłopaki nie płaczą... Przydałby się taki Black or White na nowym albumie, oj.
homesick wrote:ludu pokazcie mi drugi taki beatbox, drugi taki wokal, zgranie pierwszego drugiego i dziesiatego planu muzycznego. to jest kompozycja idealna, idealnie wywazona, soczysta. popisowka tego co koles moze zrobic z glosem. i ten klimat! pieprzony geniusz.
Lika wrote:Who Is It to kompozycja doprawdy IDEALNA. Takie Billie Jean lat 90-tych! Ma wszystko na właściwym miejscu. Przy czym niczego nie jest w niej ani za dużo, ani za mało... Wszystkie "plany" te bliższe oraz dalsze, o których wspomniała homesick zasklepiają się, współgrają ze sobą na takiej płaszczyźnie, że nie ma żadnych zgrzytów. Wszystko stanowi jednocześnie "plan pierwszy" i "tło". Ot tak po prostu. Teoretycznie to niemożliwe, a jednak! Pulsujące Who Is It udowadnia, jak wiele można jeśli jest się... Michaelem Jacksonem! Właśnie min. ten numer przekonuje mnie, że w MJu siedzi <cenzura> geniusz!
Całości dopełnia plastycznie piękny, mroczny teledysk. Cóż, ze sztuką zwykle tak bywa iż jest poniewierana, niedoceniana, odrzucana...
thewiz wrote:Who is it to najlepsza smietanka. Ulubiony kawalek wielu moich znajomych, ktorzy album Dangerous i samego MJa nie za bardzo lubia. Piosenka typu Rain Madonny - moze sie spodobac fanowi kazdemu gatunku muzycznego. Jak Billie Jean, ktore doceniam dopiero po latach gdy potrafilam ja w koncu od towazyszacych jej zachwytow odseparowac. Who is it jest nowatorski i nie powtarza zadnego schematu. Na niesamowita linie, dzieki ktorej mozna popasc w trans. IHS remix to najlepiej ukazuje. To jest absolut.
Speed Demon wrote:A jak już ktoś pisał o "Who is it" jako o "Billie Jean" lat 90., to lepiej się nie da trafić. Z szacunkiem oczywiście dla "BJ", ale "Who is it" również ma nieziemski rytm, puls, wokale, które są równie ważne co muzyka, świetny tekst, intrygujące intro i jest to po prostu przejmujący utwór.
O Give In To Me:Mandey wrote:Odkąd pierwszy raz posłuchałem "Who Is It" wiedziałem że ten utwór będzie mnie prześladował do końca życia, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Bit jest morderczy! W zakamarkach mózgu brzmi Ci przez lata i nie chce wyjść. Refren niesamowity, sam wokal Michaela w tym utworze jest świetny. Zastanawiałem się kiedyś co by było gdybyśmy nigdy nie mieli okazji tego utworu poznać, gdyby nie dostał się na album itp. Wydaje mi się że gdzieś tam podświadomie czulibyśmy pustkę... "Who Is It" to jest majstersztyk, utwór niezapomniany, w moim sercu ma miejsce na zawsze!
Śmiem twierdzić że zrobiony w 5.1 na "Dangerous The Short Films" brzmi jeszcze lepiej niż w zwykłym stereo.
O Will You Be There:homesick wrote:w przypadku Give In To Me rozumiem argument, ze perkusja sztuczna, wiecej nie ma sie o co czepiac. a to ze to parodia rocka....no prosze was, co to ma z rockiem wspolnego...to czysty Michael Jackson plus gitara, rocka to jeszcze nie czyni. rockowy to w tym utworze jest poziom ekspresji, napiecie i WOKAL jego wyrazistosc, chropowatosc, jekliwosc...do tego solowka gitarowa, ktora robi mi zdecydowanie wiecej niz nawet Van Halen w Beat It. emocje, szarpanie, rozdarcie...mrrrrrrrau. poprockowy majstersztyk, ale nadal nie numer jeden albumu.
Maro wrote:To jest właśnie najlepszy motyw w tej że piosence,aż ciarki przechodzą po plecach a łzy same napływają do oczów.Nie wyobrażam sobie tej piosenki bez tej końcówki. Najbardziej podoba mi się wykonanie jej na koncercie ostatni z przerwanej trasy Dangerous w Mexyku,Michael tam się naprawdę po płakał.majkelzawszespoko wrote:gadana wstawka, która psuje wszystko.
O Keep The Faith:kaem wrote:Ciekawe te Twoje uwagi, Marcin- że można ten sam utwór odbierać tak bardzo odmiennie. Dla mnie epilog WYBThere to najlepsza liryka na albumie i najładniejsze, a proste słowa o lęku przed samotnością w miłości. Albo przed opuszczeniem przez Boga, jak kto woli.
Pank wrote:Ja wiem, że tekst niebanalny, że przesłanie, że gospel. Tylko, że zwykłem tę piosenkę przełączać. Tylko, że równie udany chór mieliśmy już na ciekawszym Man in the Mirror i Will You Be There. W dodatku utwór podany jest w oprawie tak bardzo przypominającej ostatni album The Jacksons: podobne brzmienie perkusji, instrumenty klawiszowe - prędzej niż z Man in the mirror piosenka kojarzy mi się z... If You'd Only Believe. Już She Drives Me Wild zdecydowanie bardziej do mnie przemawia.
Maverick wrote:Koncentruję się na końcówce, na tych cudach, które Michael robi z wokalem. Jak się wydziera i chrypi, wprowadzając pewien dysonans między tekstem i instrumentarium a interpretacją, pasującą bardziej do jakiegoś protestsongu niż do optymistycznego hymnu. Lubię to.
kaem wrote:Keep The Faith. Z nią jest dokładnie na odwrót, niż jak z She Drives Me Wild. Piosenka mająca być oddechem po poruszającym i wzniosłym Will You Be There, a przed tytułowym szaleńczym oskarżeniem tych niedobrych kobiet, w tym zestawie brzmi mniej wyraziście, z osobna puszczana jednak błyszczy. Minus za pracę zespołową.
i o Gone Too Soon po raz trzeci:Speed Demon wrote:"Will you be there" to moim zdaniem popis wokalny Michaela, od kiedy śpiewa oktawę wyżej (bo ten niski głos jest wyjątkowo okropny); sam fragment "I'm just a human" to po prostu klasa wokalna tego artysty na szczycie. Preludium Beethovena na samym początku to świetny eksperymentatorski zabieg, dodający utworowi patetyzmu, bo chyba ta patetyczność jest w nim najważniejsza - przypomina mi trochę inny utwór, "Rydwany ognia" się zwał. Płaczący Michael w tym utworze jest być może sztuczny, ale końcówka ma być zwieńczeniem wszystkiego, a taki podniosły charakter trudno w odpowiedni sposób uspokoić w zakończeniu i monolog się udał.
Maverick wrote:Singiel 'Gone Too Soon' ukazał się w listopadzie 1993 roku, czyli, tak jak pisał kaem, w trudnym momencie dla Michaela, po oskarżeniach. Nie był to dobry czas na wypuszczenie na singlu piosenki typu 'Dangerous', czy 'SDMW', z wiadomego powodu, ale również nie 'WYWTOM', bo przecież nie chodziło tylko o walkę z plotkami w prasie, ale o autentyczne, poważne oskarżenia. A 'Keep The Faith' również było by w tym czasie oczywistym absurdem - optymistyczny hymn w wykonaniu osoby, na której ciąży oskarżenie o pedofilię. Ale singiel być musiał, żeby nagle po oskarżeniach nie zapadła cisza ze strony Michaela od strony artystycznej. Potrzebny był singiel smutny, jak atmosfera wokół twórcy, spokojny i nie wymagający zaangażowania Michaela. W listopadzie był w kiepskim stanie i zapewne nie w głowie mu było kręcenie wypasionego teledysku do piosenki typu 'Dangerous' czy 'Keep The Faith'. No i kolejna sprawa - był to dziewiąty singiel, po dwóch latach promocji albumu, singiel ostatni. Michael mógł sobie pozwolić na to, by wydać takie 'Gone Too Soon', bo nie była już potrzebna kolejna lokomotywa ciągnąca promocję albumu, po 8 poprzednich singlach i trasie. Poza powyższymi kwestiami, wpływ na wybór singla mogła mieć też bardzo dobra "prasa" po występie Michaela na gali preinauguracyjnej prezydenta Clinotna; wykonanie 'Gone Too Soon' wraz z kontekstem, dedykacją i słowami skierowanymi do prezydenta zrobiły duże wrażenie. Plus, ostatecznie - Ryan White, chłopak którego Michael znał, a który zmarł na AIDS w wieku 18 lat i któremu jest zadedykowane 'Gone Too Soon. ' Zdjęcia z teledysku pochodzą z archiwów rodziny White'ów i z archiwów Michaela, co uwalniało go od uczestniczenia w czymkolwiek związanym z promocją singla.
Speed Demon wrote:To po prostu nieporozumienie na tej płycie, zaczynając od właściwie zerowego życia w muzyce, a na bezsensownym tekście kończąc
Maverick wrote:'Gone Too Soon' ma piękny tekst, przeładowany przymiotnikami i rozwiniętymi porównaniami, z mnóstwem obrazowych epitetów. Coś co brzmiało by tandetnie gdyby dotyczyło czegoś innego niż śmierci lub gdyby gubiło się w muzyce, lub gdyby było napisane dla kogoś innego. Piosenka pasuje do Michaela, do aury wokół niego, do tego jak on nam się pokazuje, do jego typu wrażliwości i arykulacji emocji.
Muzyki w sumie nie ma, jest jak podkład, żeby podkreśłić klimat kompozycji i stanowić tło dla interpretacji wiersza. Poezja śpiewana w wersji dla superstar.
Bardzo lubię też ten utwór w wykonaniu Steviego i Babyface'a.
kaem wrote:GoneTS nie jest złe, choć rzeczywiście ma się nijak do całej płyty. Ale jakby tę piosenkę zestawić z Someone Put Your Hand Out czy Someone In The Dark- a te piosenki wiem, że mają wielu sympatyków, to wypada przecież podobnie brzmieniowo.
homesick wrote:Gone Too Soon to kameralna, cicha ballada, wywazona miedzy gorycza a slodycza ;p nie buja, bo nie ma bujac.
W GTS Michael gra glosem, wysila sie przynajmniej, zeby zaakcentowac emocjonalny wyraz utworu, to taka Disneyowska piosenka tylko, ze nie o smierci Bambi, a prawdziwego czlowieka. Nie lubie tego utworu, ale jest frapujacy, zatrzymujesz sie na chwile, zawieszasz przy nim.
O Dangerous:Speed Demon wrote:No dobrze, ale jak ja widzę znikającą tęczę to myślę: "O przestaje padać", a jak zmywa mi zamek z piasku to myślę "A mama mówiła, układaj zamek bliżej wydm", a komety widuję bardzo rzadko, prędzej spadające gwiazdy.
thewiz wrote:Utwor jest obledny i porywa do tanca.
homesick wrote:to jest genialnosc w prostocie, jeden z najbardziej mrocznych kawalkow Jacksona, mocny beat plus ta recytacja i chwytliwy refren, wszystko pikantne, ostre, ciete, a wersja albumowa jest w pytke ;p przedluzona koncowka, mnie porywa, wciaga.
Na koniec oddajmy głos homesick:zu wrote:Się porobiło... Mam takie dziwne uczucie, jakby głosowały we mnie dwie osoby (tak, wiem, że to się rozdwojenie jaźni nazywa). Dangerous był moim ulubionym albumem z czasów dzieciństwa. Give In To Me, Remember The Time, Will You Be There, Black Or White - to były moje hity wtedy. Potem odkryłam, że to, co mam w domu, to kaseta TAKTu, która bynajmniej nie jest oryginalna i na której nie ma Who Is It i In The Closet. Kupiłam zatem oryginalną - ale do dziś Who Is It i In The Closet są dla mnie 'obce'. Najmniej lubię ich do dziś dnia słuchać. I na dodatek zmieniła mi się hierarchia: najbardziej lubię WYWTOM, Dangerous, Jam i She Drives Me Wild. Sentymenty mieszają mi się z odbiorem piosenki jako kompozycji. Każdy wybór zły.
homesick wrote:do you, do you, do you, do you rememba!...what about, what about...trap tap tara trap tara!
Napisalam nawet dlugasnego posta z recenzjami Dangerous z Rolling Stone i innych, ale komputer odmowil wspolpracy ze mna. Blazej, nie zawsze to co najbardziej uznane musi byc najlepsze. We wszystkich recenzjach (choc ja bardzo nie lubie sie odnosic do bardzo czesto jedynie wypocin innych ludzi, ktorzy maja za zadanie ksztaltowac moja opinie, ktora sprzeciez sama potrafie uksztaltowac, glupia nie jestem) wielokrotnie podkreslano, ze to Dangerous jest uznawany przez fanow za najlepszy album i ze chyba w rzeczy samej cos jest na rzeczy. Tymczasem do fenomenu jakim jest Thriller nawet powaznym dziennikarzom muzycznym trudno sie odniesc. Szczegolnie, ze zazwyczaj oni wyrosli na fali zachwytu nad ta plyta, a niewielu w istocie pamieta jej wejscie na rynek i pierwsze reakcje wtedy. Z perspektywy czasu Thriller na pewno sie broni, Bad juz mniej, ale Dangerous zawsze pozostanie najlepszym albumem MJa. Fani go docenili, bo na to zaslugiwal. Poza tym Thriller byl mniej Michaela niz Dangerous. To wlasnie ta ostania plyta pokazala na co MJa stac gdy staje sie glowna osoba za sterami, spinajaca wszystkie prace.THRILLER wrote: To czy Dangerous jest uważane za największe dzieło Michaela to nie jest tak oczywiste.
Zmysłowość, erotyka. Ot, co.Dla mnie, jedyne co jest lepsze na Dangerous od poprzednich płyt od OTW do Bad to najlepsza okładka w karierze.