: wt, 02 lis 2010, 20:57
..No i miałaś przyjazne sercu i środowisku towarzystwo.
W ubiegły czwartek, w krakowskim klubie Lizard King miał miejsce koncert zespołu No! No! No! To zespół złożony min. z dwóch muzyków z Myslovitz, a rolę frontmana odgrywa Tomek Makowiecki.
Spodziewałem się tłumów znajomych z forum Myslovitz, tymczasem co usłyszałem:
- Eeeee. Nie słyszałem ich płyty.
- Eeeee. Lizard King jest droogi [bilety 28zł].
- Eeeeee. W lizardzie jest jak w Warszafce.
- Eeeee. Znajoma przyjedzie. Się nie złoży.
Kurde!!
Pomyślałem o Pszczelarce i to był doskonały pomysł. Aneta kompletnie nie z tej bajki. Słucha raczej jazzu i klasyki. Miała w tym dniu urodziny, więc czy by nie skusiła się?
Skusiła się.
Koncert był nam pisany, choć jakiś chochlik spowodował, że dwa kolejne pociągi spóźniły się, a wcześniej w pracy było mnóstwo do zrobienia i po godzinach należało zostać. Ale co tam. Jak się być ma, to się jest.
Plener okazał się niczym z sesji do One More Chance wyjęty. Garstka ludzi siedząca przy okrągłych stolach, tylko wokalista po nich nie skakał.

Muzycy No! No! No! to nie Deep Purple, a Steve Morse i Makos to zupełnie inny kaliber, ale było naprawdę świetnie. Ich debiutancka płyta obfituje w killery, ale- jak to określił kolega- na koncercie działali twardo, płyta jest bardziej miękka. I dokładnie tak było. Grali z psychodelicznymi odjazdami, a do tego odwołali się do twórczości Sparklehorse i Wilco. Makowiecki sprawdził się w roli lidera- nawiązując kontakt z widownią małymi gestami, prosząc jednego ze słuchaczy by akompaniował zespołowi na tamburynie czy wychodząc w czasie koncertu na tył widowni. Poradził sobie też z podchmielonymi Anglikami, próbującymi go zagłuszyć swoimi trelami.
Powiedziałbym, że zespół wyrasta na solidną muzyczną pozycję pop-rockową z naleciałościami alternatywnymi. A nawet nie tyle, co zespół, a wciąż dorastający muzycznie Makowiecki. Płyta ma tyle piosenek, które świetnie bujają, że aż dziw bierze, iż nie była hitem roku w 2010. Może dlatego, że na singlach wydali (o paradoksie!) najsłabsze utwory, oszczędzając pozostałe, które właśnie zasługują na swoje 5 minut.
Na koniec, wieczorem napisał Grzesiek mówiąc:
- Gdybyś poszedł sam, to bym poszedł z Tobą, by samemu nie było Ci markotnie.
- Eeeeee.
Próbki z płyty:
Polska szkoła dokumentu
Test Voight-Kampffa
Zabrakło prostych słów

W ubiegły czwartek, w krakowskim klubie Lizard King miał miejsce koncert zespołu No! No! No! To zespół złożony min. z dwóch muzyków z Myslovitz, a rolę frontmana odgrywa Tomek Makowiecki.
Spodziewałem się tłumów znajomych z forum Myslovitz, tymczasem co usłyszałem:
- Eeeee. Nie słyszałem ich płyty.
- Eeeee. Lizard King jest droogi [bilety 28zł].
- Eeeeee. W lizardzie jest jak w Warszafce.
- Eeeee. Znajoma przyjedzie. Się nie złoży.
Kurde!!
Pomyślałem o Pszczelarce i to był doskonały pomysł. Aneta kompletnie nie z tej bajki. Słucha raczej jazzu i klasyki. Miała w tym dniu urodziny, więc czy by nie skusiła się?
Skusiła się.
Koncert był nam pisany, choć jakiś chochlik spowodował, że dwa kolejne pociągi spóźniły się, a wcześniej w pracy było mnóstwo do zrobienia i po godzinach należało zostać. Ale co tam. Jak się być ma, to się jest.
Plener okazał się niczym z sesji do One More Chance wyjęty. Garstka ludzi siedząca przy okrągłych stolach, tylko wokalista po nich nie skakał.

Muzycy No! No! No! to nie Deep Purple, a Steve Morse i Makos to zupełnie inny kaliber, ale było naprawdę świetnie. Ich debiutancka płyta obfituje w killery, ale- jak to określił kolega- na koncercie działali twardo, płyta jest bardziej miękka. I dokładnie tak było. Grali z psychodelicznymi odjazdami, a do tego odwołali się do twórczości Sparklehorse i Wilco. Makowiecki sprawdził się w roli lidera- nawiązując kontakt z widownią małymi gestami, prosząc jednego ze słuchaczy by akompaniował zespołowi na tamburynie czy wychodząc w czasie koncertu na tył widowni. Poradził sobie też z podchmielonymi Anglikami, próbującymi go zagłuszyć swoimi trelami.
Powiedziałbym, że zespół wyrasta na solidną muzyczną pozycję pop-rockową z naleciałościami alternatywnymi. A nawet nie tyle, co zespół, a wciąż dorastający muzycznie Makowiecki. Płyta ma tyle piosenek, które świetnie bujają, że aż dziw bierze, iż nie była hitem roku w 2010. Może dlatego, że na singlach wydali (o paradoksie!) najsłabsze utwory, oszczędzając pozostałe, które właśnie zasługują na swoje 5 minut.
Na koniec, wieczorem napisał Grzesiek mówiąc:
- Gdybyś poszedł sam, to bym poszedł z Tobą, by samemu nie było Ci markotnie.
- Eeeeee.
Próbki z płyty:
Polska szkoła dokumentu
Test Voight-Kampffa
Zabrakło prostych słów
