Page 7 of 23

Posted: Sat, 03 Nov 2007, 11:46
by Maro
Tak sobie przejrzałem recenzje Invincible na stereo.pl,bardzo mnie zaskoczyła.Ciekawe czy jakiś fan to pisał:

Wszyscy niecierpliwie czekali, czekali bite sześć lat... Ale opłaciło się to czekanie, bowiem Król powraca z albumem `Invincible`, który udowadnia nam, że tron królestwa muzyki pop należy tylko do niego. Szesnaście nowych kompozycji z pewnością spodoba się i młodszym - dzięki szybkim, tanecznym kawałkom - i starszym, darzącym uwielbieniem wcześniejsze dokonania Michaela, a to za sprawą utworów, przywodzących na myśl chociażby płytę `Off The Wall`. Można tu usłyszeć coś wesołego i żwawego (`Unbreakable`, `Heartbreaker`), chwytające za serce ballady (`Butterflies`, `Speechless` - zwróćcie uwagę na jego niesamowity głos... Aż ciarki przechodzą człowieka), rockowy `Threatened`, typowo Michaelowy `Lost Children`, `Whatever Happens` z gościnnym udziałem Carlosa Santany, boysbandowy `2000 Watts`... Do współpracy Jackson zaprosił między innymi Boyz II Men, Rodneya Jerkinsa, R. Kelly`ego (napisał przepiękny utwór `Cry`), Missy Elliot, wspomnianego już Carlosa Santanę, Sisqo, Willa Smitha i wielu innych równie utytułowanych artystów. Obowiązkowa pozycja dla fanów prawdziwego kunsztu w szeroko rozumianej muzyce popularnej.
Płyta pojawia się z czterema różnymi wersjami okładki.


Zawiera parę błędów,np. z okładkami,wyszło 5 różnych a nie cztery.

no to post dla naszych "fanów" Vincka ;-)

Posted: Tue, 18 Dec 2007, 0:05
by kaem
Lika wrote:To ja się jeszcze do Waszego OT-u wtrącę.
Tym razem nie odebrałam słów Kaema jako szpili, o dziwo hehe... ;)
Dla mnie zabrzmiało to bardziej, jak ostrzeżenie przed wtórnością.
Maverick wrote:Z mojej strony koniec OT.
Ależ przecież tu można sobie podyskutować.

Invincible się nie broni. Sama melodia nie wystarcza. Żyjemy w czasach, gdzie porywających melodii jest mnóstwo. Chodzi jeszcze o formę. Michael w 2001 roku okazał się kompletnie niewrażliwy na to, co się wokół niego dzieje i wydał coś, co wtedy brzmiało arachaicznie. Co z tego, że miał dojrzalszy głos, darował sobie ozdobniki i pozwolił na głębszy wokal?
Podobnie jest z Janet. Nie można o niej dziś powiedzieć- tak to tylko ona brzmi. Raczej powiemy- eee, tak to już połowa ludzi w tej branży brzmi i to od paru lat i już właściwie od tego odchodzą.
A jak już nie potrafi sam coś wymysleć, to niechże stworzy jakąś modę, opierając się o jakieś nowinki, w których czuje się dobrze, a które jeszcze nie są masowo znane. Jak Madonna, od której można się uczyć w tej kwestii. Można nie lubić jej ost. płyt, są one jednak zdecydowanie świeże i spowodowały, że inni zaczęli robić podobne rzeczy.
Co z tego, że na Invincible są takie fajne piosenki jak The Lost Children, Unbreakable, Whatever Happens, 2000 Watts czy Butterflies, jak potrzeba czasu, by je wyłowić z tego mdłego sosu? I wcale nie chodzi o to, że to takie ambitne, dlatego trzeba kilku odsłuchań. Nie oszukujmy się, Michael nigdy nie miał ambicji tworzyć szczególnie wyrafinowanej muzyki. To ma być rytmiczne, melodyjne, atrakcyjne i nie trącić myszką. Tyle. I ok.
To pop. To nie muzyka alternatywna, jazzowa. To nawet funkiem bym nie nazwał. Dlatego ważny jest pomysł- by płyta miała charkater, który można odnaleźć tylko tu.
Strasznie na Dangerous podobał mi się pomysł siegnięcia po New Jack Swing Teddy'ego Rilley'a. Wtedy to było coś. Strzałem w dziesiątkę było połączenie r'n'b i jazzu (dzięki Quincy'emu, który przecież jest jazzmanem) na Off The Wall i Thrillerze. Ale co takiego niepowtarzalnego jest na Invincible? Ani to oldschoolowe, ani nowoczesne. A było przecież zapowiadane jako niesamowicie świeża muzyka. Dostaliśmy łagodniejszy sequel Dangerous. Po 10 latach...

Chciałbym, by Michael miał pomysł na muzykę, a nie tylko komponował zgrabne melodie. Nie wiem, niech zatrudni tych, co grają na kobzie, albo niech nagra coś zupełnie po staremu, jak np. w latach 70-tych albo niech sięgnie po wysoko cenionych undergroundowych muzyków- nieznanych jeszcze milionom, którzy tak teraz chętnie sięgają po muzykę lat 80-tych, jak np. Junior Boys. Jakby ich zatrudnił, to by było coś. Jak chce robić coś w stylu Black Eyed Peas... Hmm. Usłyszymy, będziemy rozmawiać. Niech się tylko nie chwali, że on to wszystkiego słucha. W jego muzyce 6 lat temu było słychać, że słucha tylko pospolitego r'n'b.

Oczekuję. Od takiej tęgiej głowy jak król muzyki pop, oczekuję odkrywczości- że mnie zainteresuje pomysłem, bo to, że ładnie pisze, to już wiem. W dzisiejszych czasach to za mało. Nikt nie będzie sobie zawracał głowy jakimś przebrzmiałym panem o podejrzanych poszlakach obyczajowych, który chce odgrzać modę na Toni Braxton.

Posted: Wed, 23 Jan 2008, 21:30
by dangerous_girl
oceniłam na 4 choć tak naprawde lubię tylko 4 piosenki, najlepsza jest oczywiście "You rock my world" a także "Break of dawn" ;-)

Posted: Sun, 27 Jan 2008, 15:32
by Mandey
#DELETED#

Posted: Sun, 27 Jan 2008, 16:41
by Canario
Jesli mialbym jednym slowem okreslic ta plyte to bym powiedzial ze jest NUDNA.Po paru przesluchaniach calosci wracalem do niej pozniej sporadycznie a i to tylko zeby posluchac 'Whatever Happens" i "2000 Watts". I kiepska sprzedaz tej plyty bym nie obarczal tylko konfliktem na lini Sony-Jackson. Dobry material obronil by sie nawet bez wydawania 10 teledyskow i reklam. Ale najwiekszy blad byl popelniony na poczatku zeby na singla promujacego dac tak marny kawalek jak Y.R.M.W. nawet po kilkudziesieciu przesluchaniach tej piosenki nie mozna jej zanucic.Na podobnym poziomie tez teledysk wtorny i nieciekawy i Michael w tym kapeluszu naciagnietym do ust.Duze rozczarowanie. Poza tym na tej plycie jest za duzo wolnych kawalkow,ale jeszcze zeby te balldy trzymaly poziom to pol biedy a przy niektorych to idzie zasnac. Wogle ta wspolpraca z R.J. to byla totalna pomylka. To tak w skrocie, nie pisze wiecej bo glowa mnie boli jak mysle o tej plycie. :smutek:

Posted: Wed, 27 Feb 2008, 0:47
by homesick
Jako nawrocona fanka dopiero od paru miesiecy, zakonczylam swoja wieloletnia przygode z Jacksonem swego czasu na Blood On The Dance Floor....potem cisza, nie interesowalam sie, nie wnikalam, widzialam dwa klipy do YRMW i Cry i pomyslalam sobie no nic Michael czas juz chyba ze sceny zejsc ;)

tak wiec zapoznalam sie z Invincible juz uprzedzona, znajac opinie fanow i krytykow i swoj wlasny osad sprzed lat, a tu zdziwko, bo plyta nie zasluguje na tak negatywne oceny.

sa dwie rzeczy, ktore mozna zarzucic, to nie jest czysty Jackson, brak tu jego charakteru z wczesniejszych plyt, gdzie wszedzie wiadomo, po dwoch sekundach tak to Michael, taki klimat, takie beaty, takie aranzacje to tylko on. tu niestety tego zabraklo, wyszla mu produkcja jak na zlecenie jakby pisana dla kogos innego.

druga rzecz to nadmiar utworow, tragicznie slabych utworow, to jest to co zabilo plyte. bez mrugniecia okiem wywalilabym jakies 5/6 kawalkow i zostaje rowny, spojny album.

i wlasnie to jest zaleta, ze plyta jest utrzymana w jednym klimacie, jest dosc zachowawcza, minimalistyczna jesli chodzi o strukture niektorych kawalkow, zimna, metaliczna, ja to kupuje. podoba mi sie wlasnie taki klimat.
tylko kwestia tych czarnych dziur, zapychaczy, ktore odbieraja cala przyjemnosc sluchania albumu, gdy z wyrazem odrazy na twarzy musze jak najszybciej przelaczac, co poniektore kawalki.

pierwsze 3 piosenki sa swietne, wchodzi sie w atmosfere albumu, cos sie dzieje, pokancerowane czasem agresywne dzwieki, super. dalej 2 calkiem znosne ballady<no okej jeszcze nie jest nudno, lapie sie oddech>...przy YRMW i Motylkach caly czas czeka sie na jakis zwrot akcji, jakies mocne uderzenie...i niestety wielkie nic, wszystko sie rozmywa...dalej juz tylko 2000Wats swietnie buja....i zanim dojdzie sie w bolach do ostatniego dobrego numeru czyli Wathewer Happens, trzeba przejsc droge przez meke 5 tragicznych kawalkow, gdzie on mial uszy...i kto u diabla ciezkiego wybieral single, przeciez to bylo samobojstwo od samego poczatku.

no ale nic za 2/3 albumu daje mocna 4, reszte puszczam w niepamiec :]

Posted: Fri, 29 Feb 2008, 2:40
by Lost Child
Płytkę mam od jakiegoś tygodnia i nie zdejmuję słuchawek z uszu. :) Nie potrafię tego sensownie argumentować. Po prostu miłość. ;)

Kilka ostatnich słów ostatniej piosenki sprawiają, że ciarki przechodzą mi po plecach. "What you have just witnessed could be the end of a particularly terrifying nightmare. It isn't. It's the beginnig." To jest 2001. I pomyślcie tylko co stało się dwa lata później...

Posted: Fri, 29 Feb 2008, 21:47
by calineczka
Według mnie album jest naprawdę dobry, może dlatego, że lubię ballady i inne smętne piosenki. Najbardziej do gustu przypadły mi : Don't Walk Away (to jest mój numer 1), Whatever Happens, Break Of Dawn oraz Heaven Can Wait. Z szybszych : Heartbreaker, Threatened i 2000 Watts.

Zaryzykuję i powiem, że lubię ten album bardziej niż Thriller czy Bad.

Posted: Fri, 29 Feb 2008, 21:57
by Maro
Ja też wole ten album,kiedyś wolałem Bad i nie mogłem się przekonać do Vincka.

Posted: Sat, 01 Mar 2008, 13:40
by Maverick
To ja też się na razie jednym zdankiem dopiszę, że wolę ten album od "Thrillera", "Bad" i jeszcze paru innych, a nawet wszystkich innych. A moja recenzja powstaje od... eee... wpisu kaema :wariat:

Posted: Sat, 01 Mar 2008, 13:47
by majkelzawszespoko
Maverick wrote:To ja też się na razie jednym zdankiem dopiszę, że wolę ten album od "Thrillera", "Bad" i jeszcze paru innych, a nawet wszystkich innych. A moja renenzja powstaje od... eee... wpisu kaema
nie mogę się doczekać.

Posted: Sat, 01 Mar 2008, 14:11
by cicha
majkelzawszespoko wrote:
Maverick wrote:To ja też się na razie jednym zdankiem dopiszę, że wolę ten album od "Thrillera", "Bad" i jeszcze paru innych, a nawet wszystkich innych. A moja renenzja powstaje od... eee... wpisu kaema
nie mogę się doczekać.
No ja też...z tym, że na nowy album MJ'a. :)
A swoją drogą muszę przyznać, że Invincible ostatnio dużo częściej gości w moim odtwarzaczu niż wszystkie pozostałe... :-)

Posted: Sat, 01 Mar 2008, 18:26
by Krejzi_
w moim radiu zawsze się znajdzie miejsce na wszystkie płyty, sądze podobnie jak Diana_95 ;-)

Posted: Sat, 01 Mar 2008, 22:27
by calineczka
Mandey wrote:
calineczka wrote:Zaryzykuję i powiem, że lubię ten album bardziej niż Thriller czy Bad.
Are You Crazy? :smiech:
Być może :P Nie mi to sądzić

Posted: Sat, 01 Mar 2008, 23:13
by Lika
calineczka wrote: Zaryzykuję i powiem, że lubię ten album bardziej niż Thriller czy Bad.
Maro wrote:Ja też wole ten album,kiedyś wolałem Bad i nie mogłem się przekonać do Vincka.
Maverick wrote:To ja też się na razie jednym zdankiem dopiszę, że wolę ten album od "Thrillera", "Bad" i jeszcze paru innych, a nawet wszystkich innych.
cicha wrote: A swoją drogą muszę przyznać, że Invincible ostatnio dużo częściej gości w moim odtwarzaczu niż wszystkie pozostałe... :-)
Diana_95 wrote: w mojej wiezy tez :-) ale nic nie przebije fenomenalnej plytki Dangerous... :muzyka:
Widzę, że ładna grupa wsparcia się utworzyła :party:
To ja też się dopiszę. Daję 6!
Stawiam Vince'a na jednym poziomie z Dangerous - moją drugą ukochaną płytą dorosłego-solisty Michaela :)
Bardzo dobry album... Bardzo niedoceniany...
Tylko klimat trzeba poczuć. Widocznie nie wszyscy czują :]

P.S. Coś mi mówi, że Natalia Kukulska też nie miałaby oporów, żeby się pod tymi opiniami podpisać... ;)