Mój fan fick (Hoax Death)
: śr, 26 maja 2010, 14:34
Gdy dziś rano się obudziłam, jak zwykle czułam się tak, jakbym jeszcze była w tej błogiej krainie snów. Już kilka lat budziłam się koło niego, mimo to nigdy nie uwierzyłam w swoje szczęście. Tak samo było dzisiaj.
Poczułam te jego ciepłe ramiona, zastygnięte wokół mnie i wiedziałam, że jest to początek kolejnego dnia, w którego jeszcze długo nie uwierzę, może wcale.
-Dzień dobry, kochanie - usłyszałam i poczułam na swoim policzku jego usta i te piękne, czarne loczki.
-Witaj - otworzyłam oczy i zalała mnie fala jaskrawego, słonecznego światła wpadającego przez okno wprost do naszej sypialni.
-Wiesz, że uwielbiam twój piękny uśmiech?
-Wiem. Ale twój jest ładniejszy.
-Haha, chciałabyś - zaśmiał się tym swoim piękny, dźwięcznym śmiechem, który tak uwielbiałam - przepraszam, ale muszę już iść. Kocham cię.
-Ja ciebie też. Uważaj na siebie - poszedł się ubrać, a potem wyszedł na próbę.
Nie lubiłam zostawać z dala od niego, lecz wiedziałam, że jest to konieczne.
Poszłam przywitać się z dziećmi,ale te jeszcze spały, więc ja postanowiłam wybrać się na zakupy.
Pewnie zastanawiacie się, czemu nikt nie wie, że jestem jego żoną. Sama nie wiem. Poznaliśmy się kiedyś całkiem przypadkiem, ale nigdy nie pokazywaliśmy się razem. Dosłownie nigdy. To dlatego nikt nie utożsamia mnie ani z nim, ani z naszymi dziećmi. Czasem czuję się tak, jakbym się do nich ni przyznawała, ale Michael nie chce, żeby świat się o nas dowiedział. Chce, żeby chociaż ja miała spokój. W pewnym sensie go rozumiem. Tylko nieliczni wiedzieli, że on tak naprawdę nie jest sam.
Już niedługo nasze życie świadomie miało wywrócić się do góry nogami. Michael planował coś, czego jeszcze nikt nigdy nie zrobił.
Po zakupach, stanąwszy w drzwiach domu zobaczyłam Blanketa, który biegał i krzyczał wniebogłosy bawiąc się w Iron Mana. Gdy tylko mnie zobaczył, natychmiast podbiegł i rzucił mi się na szyję.
Blanket... Ten mały, kochany brzdąc. Jest tak podobny do Michaela, nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru. Uwielbia się bawić, rozrabiać, broić w nieskończoność, zupełnie jak jego tata, z tą małą różnicą, że nigdy nie przestaje. Ale nikomu z nas to nie przeszkadza, wszyscy wiemy, że w przyszłości będzie odpowiedzialnym mężczyzną, ale mimo to zawsze będzie miał w sobie coś z dziecka. Tak samo Paris i Prince. Po nich już teraz widać jak bardzo są wrażliwi na otaczający nas świat.
Gdy tylko Blanket mnie puścił, do salon weszło jego starsze rodzeństwo i zaprosiło do kuchni na śniadanie. Kochane dzieciaki. Aż się ciepło na serduszku robi.
Po południu poszłam na salę prób do Michaela. Chodziłam tam prawie codziennie,bo chciałam, żeby wiedział, że zawsze może na mnie liczyć, że nie jest sam, po prostu: żeby go wspomóc duchowo.
Kiedy weszłam na salę akurat była przerwa. Stanęłam na środku i zaczęłam rozglądać się wokół żeby znaleźć Mike'a. Wtedy ktoś rzucił się na mnie od tyłu. No tak, mogłam się tego spodziewać. W końcu to wieczne dziecko. Między innymi to w nim kochałam, że był zupełnie nieobliczalny.
Michael wziął mnie za rękę i poprowadził za kulisy, aby mi coś pokazać.
Michael poprowadził mnie przed wielką, czerwoną kurtynę i kazał mi zamknąć oczy. Gdy ja tak stałam nic nie widząc, on coś przygotowywał. Po chwili usłyszałam:
-Ta-ra-da-dam. Możesz otworzyć oczy.
-Wooooow... - tylko to zdołałam wypowiedzieć.
Przed sobą zobaczyłam wielkiego, ok. 3 metrowego srebrnego robota. Jak się domyśliłam, była to ta zbroja, z której Mike miał "wyskoczyć" na początku.
-Niezłe, co? - cieszył się jak małe dziecko.
-No, jeszcze lepsze niż w moich wyobrażeniach. - oboje byliśmy bardzo podekscytowani.
-Szkoda tylko, że nikt nie zobaczy tego w pełnej okazałości - posmutniał, a ja tego nie lubiłam. Musiałam coś zrobić.
-Jak wrócisz to zobaczy. Myślisz, że Twoi fani pozwolą Ci odpuścić tą wyczekiwaną trasę? - powiedziałam zadziornie, a mimo to on dalej nie był zadowolony.
-Kto powiedział, że wrócę? Ja cały czas mam co do tego wątpliwości. Chodź, bo zaraz się przerwa kończy, a my mamy mało czasu. Wiesz, że jutro zaczynamy nagrywać? - zmienił temat, ale ja nie chciałam do niego wracać.
-O, mieliście później. Przyspieszasz wszystko?
-Nie wiem, zobaczę jak się wyrobimy. W końcu wiesz, że u mnie wszystko musi być perfekcyjnie - zaśmiał się - Znaczy, to jasne, że perfekcyjnie być nie może, bo wtedy to nie wyglądałoby jak próby. Ale musi być tak dobre, jak tylko może nie wykraczając poza pewne granice. Jeśli wszystko będzie gotowe, to może zrobimy to szybciej, ale póki co nic nie zmieniam. No dobra, siadaj i oglądaj. - dostałam buziaka i zrobiłam to, o co prosił.
Czekałam, która piosenka teraz będzie. No i co? Billie Jean!! Jedna z moich ulubionych. Wersji studyjnej nie lubię, za to tę na żywo kocham, szczególnie z 30-tej rocznicy. Podobno prawdziwego artystę estradowego poznaje się po tym, że woli się jego wersje live niż te "płytowe". Jeśli to prawda, to Mike niezaprzeczalnie takim artystą był.
Po BJ leciało Earth Song. Też genialne. Ale potem niestety przyszedł Randy. Nie trawiłam go. Zresztą Michael też nie. Ale gdyby nie Randy, to tej trasy by nie było, a tym samym nasz plan nie mógłby być zrealizowany, więc nie mogliśmy go ruszyć. Ponieważ nie wytrzymuję, gdy coś mnie wkurza, dlatego wolałam się ulotnić. Pożegnałam się krótko z mężem i wróciłam do domu, do dzieci.
Po tygodniu już wszystko było gotowe. Próby nagrane, zamknięcie lotniska i szpitala ustalone (lotnisko trochę kosztowało, no ale to było wiadome), wszyscy zaangażowani ludzie wiedzieli co i kiedy mają robić. I mimo to Michael nie chciał niczego przyspieszać. Bał się tego wszystkiego, co doskonale rozumiałam. W końcu tego nie robi się codziennie, a tak prawdę mówiąc to jeszcze nigdy coś takiego miejsca nie miało na tą skalę, co teraz.
Próby odbywały się dalej, codziennie, tak jak wcześniej.
Był dzień jak co dzień, środa rano, czerwiec. Mike poszedł jak zwykle na próby, a ja wyczyniałam różne dziwactwa z naszymi dziećmi. Najpierw rozłożyliśmy wielki karton na podłodze w salonie, który papraliśmy farbami jak tylko się dało bez ładu i składu. Oczywiście rękami, nogami i czym tylko się dało, więc byliśmy cali brudni. Wtedy poszliśmy do ogrodu i laliśmy się wodą do upadłego. I jeszcze inne tego typu zabawy.
Gdy akurat rzucaliśmy się balonami z wodą, usłyszałam, że Michael wchodzi do domu. Czyżby było już tak późno? Zerknęłam na zegarek. Nie, była dopiero 14-ta. Musieli wcześniej skończyć próbę. Pomyślałam, że spytam go o to, kiedy tak jak zwykle przyjdzie przywitać się z dziećmi i ze mną. Nie zaprzątałam sobie tym głowy i wróciłam do zabawy z Princem, Paris i Blanketem.
Ale minęło już 15 minut, a on wciąż nie przychodził. To było do niego nie podobne. Postanowiłam sprawdzić, co się stało. Zostawiłam dzieci w ogrodzie i udałam się do domu.
W salonie go nie było. W kuchni też nie i w gabinecie również. Żeby pójść do studia, musiałby przejść koło nas. W sypialni? Był... Gdy otworzyłam drzwi zalała mnie fala ciemności. Musiałam chwilę poczekać, żeby przyzwyczaić oczy do tej sytuacji po długiej styczności z jaskrawym światłem słońca.
Na pewno nie spodziewałam się tego, co w tej ciemności zobaczyłam...
_____________________________________________________________
Proszę o Wasze opinie :) Jeśli chcecie ciąg dalszy, to mówcie ;]
Poczułam te jego ciepłe ramiona, zastygnięte wokół mnie i wiedziałam, że jest to początek kolejnego dnia, w którego jeszcze długo nie uwierzę, może wcale.
-Dzień dobry, kochanie - usłyszałam i poczułam na swoim policzku jego usta i te piękne, czarne loczki.
-Witaj - otworzyłam oczy i zalała mnie fala jaskrawego, słonecznego światła wpadającego przez okno wprost do naszej sypialni.
-Wiesz, że uwielbiam twój piękny uśmiech?
-Wiem. Ale twój jest ładniejszy.
-Haha, chciałabyś - zaśmiał się tym swoim piękny, dźwięcznym śmiechem, który tak uwielbiałam - przepraszam, ale muszę już iść. Kocham cię.
-Ja ciebie też. Uważaj na siebie - poszedł się ubrać, a potem wyszedł na próbę.
Nie lubiłam zostawać z dala od niego, lecz wiedziałam, że jest to konieczne.
Poszłam przywitać się z dziećmi,ale te jeszcze spały, więc ja postanowiłam wybrać się na zakupy.
Pewnie zastanawiacie się, czemu nikt nie wie, że jestem jego żoną. Sama nie wiem. Poznaliśmy się kiedyś całkiem przypadkiem, ale nigdy nie pokazywaliśmy się razem. Dosłownie nigdy. To dlatego nikt nie utożsamia mnie ani z nim, ani z naszymi dziećmi. Czasem czuję się tak, jakbym się do nich ni przyznawała, ale Michael nie chce, żeby świat się o nas dowiedział. Chce, żeby chociaż ja miała spokój. W pewnym sensie go rozumiem. Tylko nieliczni wiedzieli, że on tak naprawdę nie jest sam.
Już niedługo nasze życie świadomie miało wywrócić się do góry nogami. Michael planował coś, czego jeszcze nikt nigdy nie zrobił.
Po zakupach, stanąwszy w drzwiach domu zobaczyłam Blanketa, który biegał i krzyczał wniebogłosy bawiąc się w Iron Mana. Gdy tylko mnie zobaczył, natychmiast podbiegł i rzucił mi się na szyję.
Blanket... Ten mały, kochany brzdąc. Jest tak podobny do Michaela, nie tylko z wyglądu, ale i z charakteru. Uwielbia się bawić, rozrabiać, broić w nieskończoność, zupełnie jak jego tata, z tą małą różnicą, że nigdy nie przestaje. Ale nikomu z nas to nie przeszkadza, wszyscy wiemy, że w przyszłości będzie odpowiedzialnym mężczyzną, ale mimo to zawsze będzie miał w sobie coś z dziecka. Tak samo Paris i Prince. Po nich już teraz widać jak bardzo są wrażliwi na otaczający nas świat.
Gdy tylko Blanket mnie puścił, do salon weszło jego starsze rodzeństwo i zaprosiło do kuchni na śniadanie. Kochane dzieciaki. Aż się ciepło na serduszku robi.
Po południu poszłam na salę prób do Michaela. Chodziłam tam prawie codziennie,bo chciałam, żeby wiedział, że zawsze może na mnie liczyć, że nie jest sam, po prostu: żeby go wspomóc duchowo.
Kiedy weszłam na salę akurat była przerwa. Stanęłam na środku i zaczęłam rozglądać się wokół żeby znaleźć Mike'a. Wtedy ktoś rzucił się na mnie od tyłu. No tak, mogłam się tego spodziewać. W końcu to wieczne dziecko. Między innymi to w nim kochałam, że był zupełnie nieobliczalny.
Michael wziął mnie za rękę i poprowadził za kulisy, aby mi coś pokazać.
Michael poprowadził mnie przed wielką, czerwoną kurtynę i kazał mi zamknąć oczy. Gdy ja tak stałam nic nie widząc, on coś przygotowywał. Po chwili usłyszałam:
-Ta-ra-da-dam. Możesz otworzyć oczy.
-Wooooow... - tylko to zdołałam wypowiedzieć.
Przed sobą zobaczyłam wielkiego, ok. 3 metrowego srebrnego robota. Jak się domyśliłam, była to ta zbroja, z której Mike miał "wyskoczyć" na początku.
-Niezłe, co? - cieszył się jak małe dziecko.
-No, jeszcze lepsze niż w moich wyobrażeniach. - oboje byliśmy bardzo podekscytowani.
-Szkoda tylko, że nikt nie zobaczy tego w pełnej okazałości - posmutniał, a ja tego nie lubiłam. Musiałam coś zrobić.
-Jak wrócisz to zobaczy. Myślisz, że Twoi fani pozwolą Ci odpuścić tą wyczekiwaną trasę? - powiedziałam zadziornie, a mimo to on dalej nie był zadowolony.
-Kto powiedział, że wrócę? Ja cały czas mam co do tego wątpliwości. Chodź, bo zaraz się przerwa kończy, a my mamy mało czasu. Wiesz, że jutro zaczynamy nagrywać? - zmienił temat, ale ja nie chciałam do niego wracać.
-O, mieliście później. Przyspieszasz wszystko?
-Nie wiem, zobaczę jak się wyrobimy. W końcu wiesz, że u mnie wszystko musi być perfekcyjnie - zaśmiał się - Znaczy, to jasne, że perfekcyjnie być nie może, bo wtedy to nie wyglądałoby jak próby. Ale musi być tak dobre, jak tylko może nie wykraczając poza pewne granice. Jeśli wszystko będzie gotowe, to może zrobimy to szybciej, ale póki co nic nie zmieniam. No dobra, siadaj i oglądaj. - dostałam buziaka i zrobiłam to, o co prosił.
Czekałam, która piosenka teraz będzie. No i co? Billie Jean!! Jedna z moich ulubionych. Wersji studyjnej nie lubię, za to tę na żywo kocham, szczególnie z 30-tej rocznicy. Podobno prawdziwego artystę estradowego poznaje się po tym, że woli się jego wersje live niż te "płytowe". Jeśli to prawda, to Mike niezaprzeczalnie takim artystą był.
Po BJ leciało Earth Song. Też genialne. Ale potem niestety przyszedł Randy. Nie trawiłam go. Zresztą Michael też nie. Ale gdyby nie Randy, to tej trasy by nie było, a tym samym nasz plan nie mógłby być zrealizowany, więc nie mogliśmy go ruszyć. Ponieważ nie wytrzymuję, gdy coś mnie wkurza, dlatego wolałam się ulotnić. Pożegnałam się krótko z mężem i wróciłam do domu, do dzieci.
Po tygodniu już wszystko było gotowe. Próby nagrane, zamknięcie lotniska i szpitala ustalone (lotnisko trochę kosztowało, no ale to było wiadome), wszyscy zaangażowani ludzie wiedzieli co i kiedy mają robić. I mimo to Michael nie chciał niczego przyspieszać. Bał się tego wszystkiego, co doskonale rozumiałam. W końcu tego nie robi się codziennie, a tak prawdę mówiąc to jeszcze nigdy coś takiego miejsca nie miało na tą skalę, co teraz.
Próby odbywały się dalej, codziennie, tak jak wcześniej.
Był dzień jak co dzień, środa rano, czerwiec. Mike poszedł jak zwykle na próby, a ja wyczyniałam różne dziwactwa z naszymi dziećmi. Najpierw rozłożyliśmy wielki karton na podłodze w salonie, który papraliśmy farbami jak tylko się dało bez ładu i składu. Oczywiście rękami, nogami i czym tylko się dało, więc byliśmy cali brudni. Wtedy poszliśmy do ogrodu i laliśmy się wodą do upadłego. I jeszcze inne tego typu zabawy.
Gdy akurat rzucaliśmy się balonami z wodą, usłyszałam, że Michael wchodzi do domu. Czyżby było już tak późno? Zerknęłam na zegarek. Nie, była dopiero 14-ta. Musieli wcześniej skończyć próbę. Pomyślałam, że spytam go o to, kiedy tak jak zwykle przyjdzie przywitać się z dziećmi i ze mną. Nie zaprzątałam sobie tym głowy i wróciłam do zabawy z Princem, Paris i Blanketem.
Ale minęło już 15 minut, a on wciąż nie przychodził. To było do niego nie podobne. Postanowiłam sprawdzić, co się stało. Zostawiłam dzieci w ogrodzie i udałam się do domu.
W salonie go nie było. W kuchni też nie i w gabinecie również. Żeby pójść do studia, musiałby przejść koło nas. W sypialni? Był... Gdy otworzyłam drzwi zalała mnie fala ciemności. Musiałam chwilę poczekać, żeby przyzwyczaić oczy do tej sytuacji po długiej styczności z jaskrawym światłem słońca.
Na pewno nie spodziewałam się tego, co w tej ciemności zobaczyłam...
_____________________________________________________________
Proszę o Wasze opinie :) Jeśli chcecie ciąg dalszy, to mówcie ;]