gorzi14 wrote:Czy ktoś z was był kiedyś na koncercie Jacksona?? Na przykład w Warszawie lub za granicą?
Dla mnie lato, to okres, w którym co kilka dni są rocznice jakichś koncertów MJ, na których byłem. Jednak dzisiejsza data 8 sierpnia jest szczególna, gdyż tego właśnie dnia w 1992r byłem na swoim pierwszym koncercie Michaela. Było to w Bremen. Wraz ze mną były 3 osoby z Polski. Zelia z Łodzi oraz Basia i Beata z Warszawy. Wszystkie pozdrawiam.
Wcześniej zawsze marzyłem, by zobaczyć Michaela na żywo, więc gdy przyszło co do czego, nie ukrywam, że emocje były spore.
Z różnych przyczyn pod stadion mogłem przyjechać dopiero koło godz. 10.00 rano. Miałem w związku z tym sporo obaw, bo wiedziałem, że wielu ludzi spędziło pod stadionem całą noc by mieć dobre miejsca.
Najpierw wypytałem ochroniarzy, gdzie jest scena, bo sprzed stadionu nie było tego widać. Miało to istotne znaczenie, gdyż pozwoliło wybrać wejście ustawione najbliżej sceny, po przekroczeniu którego trzeba było pokonać najkrótszą drogę.
Na szczęście okazało się, że nocni koczownicy byli tak zmęczeni, że nie mieli specjalnie sił pilnować swoich strategicznych miejsc przy wejściu. Zatem szybko zdobyłem miejsce przy samych taśmach zabezpieczających. Potem zacząłem się pchać do przodu i jak się ochroniarze rzucali, tłumaczyłem że to ci z tyłu mnie pchają. I tak niby pchany zerwałem taśmę odgradzającą tłum na wejściu. Wtedy ludzie zaczęli naprawdę napierać. Zgromadziło się paru ochroniarzy, by siłą tamować wejście ale jakoś im się nie udało i w pewnym momencie kordon został przerwany. Zatem ludzie z naszego wejścia jako pierwsi wkroczyli na stadion. Potem trzeba było przebiec spory kawałek drogi. Myślę, że osiągnąłem wtedy jakieś swoje życiowe wyniki w biegu na tym dystansie. No i jeszcze tylko zająć miejsce na środku przy barierce odgradzającej od sceny. Gdy już to się udało, do koncertu było spokojnie ponad 10 godzin. 10 godzin w potwornym upale. Po jakichś 5-10 minutach od wejścia na stadion, pierwsze osoby mdlały i słabły w tłumie. Widziałem ich łzy, gdy były wynoszone przez ochronę.
Tłum był cały czas schładzany wodą. Nie specjalnie wiele to dawało. Oblanie wiadrem wody dawało poczucie jakiejś wilgoci maksymalnie przez 10 minut. Do tego ścisk był niewyobrażalny. Można było spokojnie podkurczyć nogi i wisieć w powietrzu. Inna sprawa, że stóp też nie było gdzie specjalnie ustawić. Trwała nieustanna i dość chamska walka o miejsce przy barierce. Pamiętam, że było to dla mnie pewnym szokiem, bo wcześniej naoglądałem się programów o tym jak to muzyka Michaela na koncertach jednoczy itd. A tu nic takiego. Na szczęście nie należę do osób, które nadstawiają drugi policzek a mówiąc bardziej obrazowo: nie pozostawiam chamstwa bez odpowiedzi, więc jakoś sobie dałem radę.
Czas dłużył się strasznie ale w końcu pojawił się support w postaci mało komu już znanej chyba dzisiaj Rozali. Wszyscy mogli wysłuchać, że everybodys free feel good, co nie do końca odpowiadało prawdzie po tych wszystkich godzinach na słońcu.
No i w końcu. Spod sceny wyskoczył Michael. Radość zgromadzonego tłumu była ogromna. Po dłuższej chwili stania w bezruchu, rozpoczął koncert. Pierwszy był Jam, potem Wanna be startin’. Po tej piosence wziął granatowy ręcznik, w który się wytarł a następnie rzucił go w tłum. Tak się stało, że złapałem go ja. Ileś tam osób natychmiast chciało mi go wydrzeć ale zręcznie wrzuciłem go pod koszulkę, podniosłem ręce do góry pokazując, że nic nie mam i dali sobie spokój. A ręcznik leży sobie do dzisiaj zalaminowany u mnie na półce i ma nr MJ200 (na ręczniku była mała naszywka podstemplowana numeratorem)
Jak wyglądał sam koncert to każdy może sobie obejrzeć na dvd. To też było pewnym zaskoczeniem na kolejnych koncertach, bo w tych programach, które wcześniej oglądałem, np. chyba w „Dookoła świata z Michaelem Jacksonem” podkreślali, że każdy koncert jest inny. Tymczasem każdy ruch i gest był wyreżyserowany, a kolejne koncerty były niemal dokładnymi kopiami poprzednich.
Z tego konkretnego, utkwiło mi jeszcze w głowie zakończenie. Zelia zorientowała się, że w kombinezonie astronauty nie ma Michaela tylko ktoś inny. Ja tego nie dostrzegłem i dopiero potem w gazetach przeczytałem, że to był kaskader. W każdym razie momentu odlotu nie wspominam miło. Nagły huk powietrza wydobywającego się ze zbiorników pod ciśnieniem, potęgowany przez głośniki i ten kurz, który uniósł się, gdy przelatywał nad głowami były okropne. Przez dłuższą chwilę myślałem, że straciłem słuch. Na szczęście te obawy nie potwierdziły się a na kolejnym koncercie odpowiednio szybciej zatkałem uszy, by nie doświadczać tego znowu.
No i to w zasadzie tyle. Po koncercie byłem wykończony ale szczęśliwy. I mimo wszelkich niewygód gotowy by przeżyć to ponownie.
Jeżeli chodzi o ludzi, którzy jeżdżą na koncerty, czy generalnie za Michaelem, wszyscy się lepiej lub gorzej znają. Pod sceną też, zwłaszcza na trasie HIStory dosyć swojska atmosfera. Zmieniały się miasta, kraje ale ludzie przy barierkach ci sami. Obsługa techniczna witała się z nami, no bo jak się co kilka dni stało tyle godzin pod sceną, to nie brakowało okazji, by zamienić z nimi kilka zdań. Te znajomości były ważne, bo zawsze można było z nich coś wyciągnąć na temat planów Michaela. Praktycznie po jakimś czasie dawali nam już bilety darmowe, co miało swoje znaczenie.
Myślę, że gdy dojdzie do kolejnej trasy, nie będzie już takiego szału, jak można oglądać w różnych programach i w zasadzie ucieszę się jeżeli tak będzie. Tymczasem najważniejsze, żeby do jakiejś trasy doszło.