Hmm... SUNrise, nie chce to już pisać elaboratów na temat Invincible, bo mówiliśmy o tym setki razy. Szanuje fakt, że ktoś ma odmienne zdanie, tylko wydaje mi się, że Invincible nie można zestawiać z zadną inną płytą Michaela, bo ona jest kompletnie... zupełnie... skrajnie... całkowicie... inna

, od wszystkiego, co MJ do tej pory zrobił! Nie powiem, że to najlepsza - ale na pewno najambitniejsza płyta, jaką zdarzyło mu się nagrać! I wydaje mi się, że właśnie to wielu z Was boli. Chcieliście pop, dostaliście niekomercyjny soul. Trochę taki powrót do początków kariery, do mniej popowego brzmienia z okresu Thrillera, czy jeszcze wcześniejszych nagrań z braćmi. Odbiór tej płyty zależy tak naprawdę od indywidualnego nastawienia ludzi, którzy po nią sięgną... od tego, czy pozwolą Jacksonowi być genialnym artystą-twórcą próbującym swych sił w różnych gatunkach muzycznych, czy swoje oczekiwania ograniczą tylko do tego, co sugeruje przydomek king of pop...
Mi na pewno łatwiej było "zrozumieć" tą płytę już na starcie, gdyż mam o tyle komfortową sytuację, że w środku jestem "czarna" (czytaj. soul i r'n'b i gatunki pokrewne fascynują mnie od niepamiętnych czasów)
Natomiast w przypadku osób takich jak np. SUNrise (fascynacja G'n'R, Velvet Revolver itp.) mógł nastąpić "konflikt interesów". Tak to wygląda w moim odczuciu.
Mam wielu znajomych-nie fanów, którzy (pod moim wpływem, powiem nieskromnie

) pokochali Vince'a i nie mogą się od tego albumu odkleić!
Ludzie nie lubią "nowego Michaela", bo go nie znają! Bo zawiodła promocja, bo mają sentyment do jego "starych" kawałków poprzez wzgląd na własne dzieciństwo i młodość, tego niestety nijak nie da się przeskoczyć... Media skutecznie "obrzydziły" społeczeństwu Jacksona. Tak, Thriller, Bad, Dangerous... to były czasy, Michael był jeszcze taaki ładny, no i nie był pedofilem...

. To przykre, ale wydaje mi się, że ten mechanizm tak działa. Szczerze, materiał zawarty na Vince'u (nawet jeśli nie jest wybitny)zasługuje na trochę więcej szacunku i uwagi, niż zostało mu swego czasu poświęcone. Przynajmniej połowa tego, czym uraczają nas wspaniałe stacje radiowe i telewizyjne nie dorasta owej płycie do pięt i dobrze o tym wiecie! (macie jakieś typy na letni przebój tego roku

...??) Obawiam się mocno, że dzisiaj Michael mógłby wydać genialną album i... zostać zignorowanym (obym się myliła

) Nie jestem już taka przekonana, czy muzyka rzeczywiście ma w sobie taką siłę, by obronić się sama...
Czegoż brakuje, choćby We've Had Enough? Czy nie jest to dla Was pretendent do światowego przeboju?? Powtarzam raz jeszcze ludzie nie lubią "nowego Michaela", bo nie dano im szansy, by mogli go polubić, by potrafili się do niego przyzwyczaić, nauczyli akceptować... bo gdzieś głęboko w głowach mają zakodowane, że stary Michael jest "cacy", a nowy musi być "be" Ludzie mają taką dziwną naturę, że boją się nowości, ufają natomiast temu, co już znają...

Często podobnie jest z filmami. Przykład? Ot choćby Dirty Dancing. Część pierwsza-wiadomo klasyka, więc wszyscy pieją hymny pochwalne. Oglądali już ze 20 razy, umieją każdą kwestię na pamieć... ale dalej będą się zachwycać. A wznowienie... hmm, znam wielu takich, co jeszcze filmu nie widzieli, a już z góry zakładają, że musi być gorszy, bo jest "nowy..."
Ja tam bardzo lubię obie części-nawet porównywać ich ze sobą nie chce, bo skrajnie są różne i poza tytułem właściwie niewiele mają wspólnego, kto widział ten wie... Dwójka ujęła mnie świeżością, spontanicznością, a przede wszystkim niewiarygodną muzyką! Gorąco polecam ten film - naprawdę wciąga:-)
Nawet mój tata z chęcią do końca obejrzał, choć raczej unika tego typu "muzycznych" projektów. A ludzie jak ludzie... dalej będą gadać, że pierwsza część jest lepsza, tak samo jak będą powtarzać do znudzenia, że "stary" Michael Jackson był fajniejszy, choćby nie wiadomo co się działo i choćby nie wiadomo jakie cuda jeszcze stworzył, bo tak mają "zaprogramowane" w komputerkach własnych mózgów...
Jak mnie to dobija...
